Hallo, mamusia? To ja – Twój chłopczyk!
Część pierwsza
Część pierwsza
Na środku błękitnej, zroszonej poranną rosą łąki stał rozłożysty obłokoorzech. Jego liście wydzielały upojny, magiczny zapach, przynosząc ukojenie każdemu, kto przyszedł skryć się w ich cieniu. Puchowe, seledynowe gałęzie zwieszały się ku ziemi, obejmując – niczym ramionami - stojącą poniżej srebrną ławkę, tworząc z nią swoistego rodzaju kołyskę. Gdyby bliżej się przyjrzeć, można by było rozpoznać leżącego na ławeczce chłopczyka. Zwinięty niczym kot, z pulchniutką rączką podłożoną pod buzię spał słodko. Delikatne, przezroczyste skrzydełka znajdujące się na jego małych pleckach drżały raz po raz, rozpraszając przy tym dookoła złoty pył, a tłuściutkie paluszki małych stópek drgały pod wpływem pieszczot, którymi tak hojnie obdarzały je promienie słoneczne. W powietrzu unosiła się atmosfera dziwnego napięcia, cudownego oczekiwania oraz tajemniczego przeczucia, że zaraz stanie się coś wyjątkowego. Był to dzień 6 grudnia anno Domini dwa tysiące ósmego.
Wtem wyłonił się z ogrodu odziany w białe, długie szaty starzec. Zmierzał ku dziecku, wspierając się na drewnianej lasce. Jego twarz emanowała dobrem i łagodnością, a w oczach błyszczały łzy wzruszenia i czułości. „Czy ja zawsze muszę to tak ciężko przeżywać? Czy rozstania muszą być takie trudne?” – rozmyślał.
Szedł bardzo wolno, tak jakby chciał przeciągnąć chwilę pożegnania. „To naprawdę wyjątkowy malec – wrażliwy i dobry. Powinienem się cieszyć, że wreszcie przyszła tak wyczekiwana przez tego kochanego szkraba chwila” - myślał, ale czuł ogarniający go coraz większy smutek. Wiedział jednak, że za chwilę spełni się marzenie maluszka. Pamiętał dokładnie, jak jeszcze tydzień temu siedział z nim w ogrodzie i po raz kolejny ocierał jego łezki, po tym jak następny rozpromieniony kolega opuszczał ich wspaniałe królestwo. Pamiętał, jak tłumaczył, że i na niego przyjdzie pora i że musi być cierpliwy. Ból malca i pełne rozpaczy spojrzenie, którym wodził za każdym dzieckiem zmierzającym ku złotej bramie z napisem „WYJŚCIE” rozdzierał mu serce. Powinien się teraz zatem tym bardziej cieszyć ze ziszczenia marzeń maluszka. Ale czyż jest się czemu dziwić – rozstania z aniołami w końcu zawsze bolą…
Podszedł do chłopca, uklęknął i pogłaskał go delikatnie po główce: „Chodź, już czas…” Malec ocknął się i przetarł oczka, nie pojmując jeszcze, co się stało. Starzec usiadł obok niego i wyciągnął z kieszeni lusterko na długiej, zakręconej rączce. Przetarł je dłonią i pokazał dziecku: „Popatrz” - powiedział, wskazując na odbicie mężczyzny i kobiety krzątających się między wiadrami z farbą, zwojami tapet i stosami kartonów. „Poznajesz?” – dodał. „Mamusia i tatuś?” - wyszeptał maluszek tak cicho, jakby bał się przepłoszyć zbyt głośnym zapytaniem swe kruche szczęście – albo raczej rozwiać jego nikły jeszcze cień. Starzec uśmiechnął się czule i pokiwał głową. „Wiedziałem, czułem to… Nie wiem, dlaczego, ale od razu wiedziałem… Ta pani ma takie same oczka jak ja, a ten pan nosek podobny do mojego” - mały spostrzegł nagle i się rozpromienił. „To moja mamusia i tatuś… Moi rodzice, moi i tylko moi” - malec szeptał gorączkowo i obserwował, jak para zmaga się z remontem, malując ściany na żółto. Po jego policzkach spłynęły łzy: „Nareszcie się doczekałem. Nareszcie ktoś mnie pokochał…” - łkał wtulony w starca. „Chodź, czas nagli” - starzec otarł mu łzy i zaczął zdejmować skrzydełka z plecków, wywołując tym samym prawdziwą eksplozję złotego pyłu. Mały pisnął z radości. „Zdejmiemy Ci je, ponieważ na ziemi nie będziesz już ich potrzebował – tam schronisz się pod skrzydłami swojej mamusi Madzi i tatusia Marcina” - oznajmił. W zamian za to wyczarował jakby z nikąd złoty kuferek i srebrną karafkę - żelazne wyposażenie każdego małego emigranta udającego się na ziemię. W kufrze znajdował się pierwszy krzyk, a w karafce – pierwsze łzy. Wręczył małemu cały ekwipunek, przestrzegając jednak: „Pamiętaj tylko, by nie otworzyć kuferka ani karafki przed 03. września. Zapamiętasz tę datę?” Maluszek pokiwał posłusznie głową. „A jak rozpoznam, że jest już 03. września?” - spytał zaniepokojony, „nie przegapię tej daty?”
„Zobaczysz, na pewno będziesz wiedział” – starzec uśmiechnął się ze znawstwem, podnosząc malucha na ręce i przytulając go na pożegnanie. „Chodź, nie możemy już dłużej czekać… Święty Mikołaj obiecał Cię zawieźć Twoim rodzicom – sam dziś jedzie na ziemię, bo czeka go tam mnóstwo spraw do załatwienia. Bardzo się spieszy - jego sanie stoją przy złotej bramie” - dodał. Smyk wśliznął swą łapkę w dłoń starca, biorąc w drugą swą wyprawkę i powędrował dziarsko w stronę mikołajowego pojazdu. „Będę za Tobą tęsknił, wiesz? Dlaczego nie możesz jechać ze mną?” – zapytało dziecko. „Mnie też będzie Ciebie brakować, ale niestety nie mogę być wszędzie” - starzec pogłaskał go po złotowłosej główce. „Po to stworzyłem mamusie i tatusiów, żeby mnie zastępowali na ziemi. Pamiętaj jednak, że w myślach zawsze jestem z Tobą… Bądźcie szczęśliwi” – powiedział – po czym chuchnął na malca, tak by jego umysł pokrył się mgiełką zapomnienia.
Sanie Mikołaja pomknęły w dół chmur, rozbryzgując na boki niebiański pył, który zaczął się formować na kształt plastycznej drabiny sięgającej do okien jednego z gnieźnieńskich domów. Dom był pogrążony we śnie. Mały intuicyjnie wiedział, co zrobić – na swych chwiejnych, pulchniutkich nóżkach zszedł po szczebelkach w dół, siłą swej woli oraz marzeń przeniknął przez zamkniętą szybę, kładąc się w dużym łóżku, w którym spali jego rodzice. Z całych sił, kurczowo wtulił się w serce kobiety – tak długo czekał na to szczęście i już nie chciał go wypuścić ze swych malutkich rączek. Ona tylko westchnęła przez sen, uśmiechnęła się delikatnie i obróciła ku mężowi, wtulając w jego ciepły bok. Umęczony podróżą i nadmiarem emocji maluch usnął głęboko, by z tym większą siłą – już od następnego dnia - zabrać się za poważną misję. Misję mającą na celu zamanifestowanie swej obecności w maminym brzuszku.
Z samego rana przeciągnął się tak mocno jak tylko mógł i – zniecierpliwiony brakiem reakcji – zaczął wierzgać na wszystkie strony. „Hej, hej – jest tam kto? Ja tu jestem, TU, TUTAJ!” Nikt jednak nie odpowiadał. Każdego dnia podejmował próby na nowo. Na razie jednak bezskutecznie. Gdyby nie błogie ciepło i miłość, którą czuł się opatulony w swym przytulnym, miękkim mieszkanku, krzyczałby z rozpaczy. Powoli jednak zaczął zdawać sobie sprawę, że coś się zmienia. Nie tak to sobie co prawda wszystko wyobrażał. Myślał przecież – ba, był przekonany - że jak kopnie raz czy drugi, to mamusia od razu będzie wiedziała, że nosi go pod serduszkiem. Jego! Jej chłopczyka! A tak to tylko narzeka, że się zatruła, że przepracowała, że jest osłabiona. „O, nie! Tak to się nie będziemy bawić” - powiedział mały i zaczął fikać mocniej, generując prawdziwe fale mdłości, które skutecznie i z zatrważającą regularnością zaczęły zalewać jego mamę. Kilka dni później miał już pewność, że jego trudy nie poszły na marne – kobieta zaczęła bowiem przesiadywać godzinami przed komputerem i studiować fora poświęcone ciąży i macierzyństwie. Maluszek ciężko to co prawda znosił, kiedy tkwił ściśnięty w skulonej przed komputerem sylwetce mamy, ale czego się nie robi dla dobra sprawy... „Uuuuu, OBJAWY CIĄŻY? Czy ja słyszałem głos mamusi? No jest nieźle” - pomyślał, zacierając swe mikrorączki i ciesząc się na rychłe odkrycie wielkiej tajemnicy życia przez swych rodziców…
„Ojej, dlaczego ta kobieta budzi mnie tak wcześnie” – pomyślał zaspany. „Nie dość, że to dzień Bożego Narodzenia, to jeszcze 5:00 rano…” Przeciągnął się i ukołysany żwawymi krokami krzątającej się po domu mamy zasnął ponownie. Przegapił jednak najważniejszy moment, kiedy to mamusia z zapartym tchem zaczęła bawić się kawałkiem tajemniczego plastiku, na którym niespodziewanie pojawiły się dwie grube kreski – niby nic, dla niej jednak najwidoczniej wszystko… Serce kobiety wypełniła przeogromna radość. Sięgnęła do kosza z bielizną i wyjęła ukrytą – tak na wszelki wypadek - wiklinową, malutką kołyseczkę, w którą włożyła test. Całość zapakowała do ślicznej, czerwonej torebki w renifery, po czym pobiegła do sypialni i obudziła męża, mówiąc mu, że ma dla niego prezent na Boże Narodzenie. Ten – tocząc wewnętrzną walkę między zmęczeniem a męską ciekawością – otworzył w końcu oczy, usiadł obok niej i rozpakował podarunek. Nie, nie zrozumiał od razu. Za chwilę jednak po jego policzkach spłynęły łzy wzruszenia. Były to cudowne chwile… Trochę szkoda, że niczego nieświadomy maluch je przespał, ale z drugiej strony – jakby nie patrzeć – może to i dobrze. Widząc wiklinową kołyseczkę wyścieloną różowym atłasem i przyozdobioną różowymi kwiatuszkami, z pewnością nie byłby zadowolony… Taka ujma na męskim honorze! Co by powiedzieli jego przyszli kompani zabaw – Oskar, Mateusz i Mikołaj, którzy zamieszkiwali obecnie brzuszki swoich mam, koleżanek jego mamusi? Chyba, że ich mamusie wywinęły im podobne numery?
Skomentuj