Mąż stał cały czas przy mojej głowie i podawał mi maskę z tlenem pomiędzy skurczami - oczywiście wtedy, gdy juz na dobre się rozkręciło. Widziałam w jego oczach tę bezradność i nawet zapytałam czy nie chce wyjść. Nie chciał. Ale to jego wybór, nie zmuszałam go. Raz nawet zaczął przechodzić, żeby zobaczyć co się "tam" dzieje, ale położna go przegoniła, kazała wracać "do głowy".
Pewnie, że trochę sie obawiała, czy to nie będzie jakoś rzutować później na relacje intymne. Dlatego miał stać tak, żeby nie widzieć szczegółów.
Nie wiem ile widział, ale nigdy nic nie powiedział na temat tej najbardziej fizycznej strefy porodu. I nic się nie zmieniło między nami po wspólnym porodzie.
Myślę, że obecność przy porodzie dała mu mocniejszą poczatkową relację z synem. Był z nim od początku, widział wcześniej nawet niż ja. A przecież mężczyźni nie przeżywają tak bardzo intensywnie ciąży, jak kobieta, chociażby dlatego, że jej nie czują. Sądzę, że współny poród pozwala nieco nadrobić ojcom te "zaległości" emocjonalne i na dobre budzi w nich instynkt ojcowski. A to niepowtarzalne uczucie być i widzieć, przecinać pępowinę, wziąć na ręce. Ojcowie bardzo mocno to przeżywają.
A że są bezsilni, jak widzą naszą ciężką walkę? I dobrze! Niech doceniają, przez co dla nich i przez nich przechodzimy.
Hejka, dopiero teraz udało mi się na chwile oderwać od moich chłopców.Wszyscy trzej śpią
Ja zresztą też już padam.
Olu, Bartek mi sie rozłożył, tzn dopiero zaczyna więc nie puściłam go dziś do szkoły i do końca tygodnia posiedzi z nami.
Daje mu Tabcin, wit C, Sinupret i wlewam w niego mnóstwo soku z pigwy. Narazie ma katar, ale rano bolała go głowa, a potem doszedł do tego jeszcze kaszel.Może się nie rozwinie. Apetyt ma, siły do rozrabiania też, ale staram się go trzymać w łóżku, no i z dala od Julka co jest dość trudne, bo Bartkowi jest przykro, że nie może przytulić braciszka. Tak więc zakupiłam dziś 10 sztuk maseczek, no i Bartek jak wychodzi od siebie do nas to ją nakłada, nie wolno mu tylko dotykać Julka po rączkach i buzi, bo mały pakuje piąstki do buzi. Julek patrzy sie na niego jak na kosmitę , ale się uśmiecha.
W każdym razie odpocząć się nijak nie da.Ale to nic, byle do weekendu.
Co do porodu zaś, to mój był ze mną, mimo, że całą ciąże się zarzekał że nie pójdzie. Ale kilka dni przed porodem miałam doła, napisałam mu o tym w e-mailu (bo nawet nie miałam sił mu tego powiedzieć osobiście, ze czuje się nie kochana, że się boję itp) i odpisał mi z pracy sms-em, że jeśli bardzo będę chciała to on ze mną będzie.no to jak na Izbie w bólach spytano się czy poród rodzinny - to odrzekłam że tak.
Nie żałuje, Grześ chyba tez nie. Byl tylko wystraszony, że to tak mnie bolało. cały czas mnie nie odstępował. Nawet musiałam mu już po wszystkim powiedzieć, by zrobił małemu zdjęcie, bo stał koło mnie, trzymając mnie za rękę i mnie tylko głaskał.
Olu on nic nie widział, bo był koło mnie, tamte rejony widzieli tylko pracownicy szpitala.To nie wygląda tak źle, chyba że mój maż mi wszystkiego nie powiedział, ale ja też nie pytałam . A po porodzie, w szpitalu i domu mogłam liczyć na każdą jego pomoc, bo widział ile sił potrzeba było by urodzić mu synka
No to jak cisza, to ja się przedstawię: z Krakowa jestem prawie z ronda Mogilskiego :P a mój mały Misiek ma pół roku i na mikołaja dostanie matę edukacyjną, bo w końcu polubił leżenie na brzuszku
Ja tam byłam pół roku przed ciążą,to było ok4lata temu jak wróciłam do domu z mężem i córą,my wrócilismy w kwietniu mąż dopiero w grudniu2006.Bardzo mi tam się podobało,mamy tam trochę znajomych.Na imię mam Ewa.
To sporo czasu,mąż tam był 3,5roku.Jemu tam się nie podobało,ja bym została.Pracowałaś tam?Czy tylko jesteś razem z mężem?Mój ananas ma 2.5roku(w grudniu),córa ma 9lat( konczy w grudniu)
Tak pracowałam obecnie siedzę z synkiem w domu,mąż też tu pracuje,ale oboje nie widzimy perspektyw zostania tu na stałe.Mi się ogólnie tu podoba,wszędzie blisko itp.ale jest tęsknota za rodziną
Ja aż tak nie jestem żyta z rodziną,więc chciałam zostać,mąż woli Polskę,chociaż jest nie za ciekawie bo on tylko pracuje,ja nigdy nie pracowałam i teraz jest problem,nie mam ni doświadczenia ni znajomości i trudno mi znależć pracę.Ale też nie znam żadnego języka bo może jak bym tam pracowała to bysmy zostali.
Coyotek, normalnie tak się wzruszyłam, że aż się poryczałam jak czytałam Twój post.
A co do Warszawy, to pomimo, że ja jestem z tąd, to też na początku mieliśmy mieszkać gdzie indziej, ale zdecydowała praca. Mąż (wtedy jeszcze nie mąż ) tu znalazł pracę i tak zostało. Dla pocieszenia powiem, że da się tu żyć Ja tylko tęsknię za odrobiną przyrody i spokoju. Jak się tylko nadarza okazja to jedziemy do teściów na wieś w góry i nadrabiamy zaległości w lesie
Skomentuj