Mój mąż od początku chciała ze mną rodzić. Jednak u nas w szpitalu jest tylko jedna sala z 3 łóżkami i aby mąż mógł być przy porodzie muszą się zgodzić ewentualne inne rodzące. Rodziłyśmy we 2, mąż był przy mnie praktycznie do bóli partych, bardzo pomagała przy krzyżowych, potem ta druga też już zaczynała konkretnie rodzić, wokół mnie już biegały, wiec jakoś się ewakuował na korytarz. Teraz cieszę się, że w ostatnich chwilach go ze mną nie było. Musiałam się skupić na parciu ( nie było lekko, bo skurcze miałam słabe i mała niezbyt chciała wychodzić), wsłuchać w siebie a nie myśleć, czy zagląda mi "tam" czy coś w tym stylu. Wiem, że na krzyżowych mi nogi masował, bo mi bardzo cierpły, ale jego obecność mnie denerwowała, w sumie była mi nawet obojętna, bolało tak, że mógłby mi nogi masować obcy facet. Było mi wszystko jedno.
Z drugiem dzieckiem zrobię podobnie. Mąż będzie tylko do momentu bólów partych, potem jestem tylko ja i poród. Jak się uda poproszę by go zawołały na przecięcie pępowiny
Skomentuj