Będac małą dziewczynką uwielbiałam odwiedzać dziadków, nie tylko dlatego, że byli cudonymi dziadkami, ale także dlatego, że zawsze na balkonie w specjalnym koszu przechowywali na bieżąco warzywa.
Ach to był kosz A w nim: mój ukochany jabajbaj czyli rabarbar, chachewka inaczej mówiąc marchewka, ziemniaczki i inne warzywne pyszności.
Zapach świeżych warzyw już od progu delikatnie się unosił, a ja jako mala dziewczynka po prostu nie mogłam się powstrzymać. Od razu jak tylko weszłam do dziadków moja droga była tylko jedna - i wcale nie prowadziła do zabawek, ale właśnie na balkon, gdzie znajdywały się świeże, pachnące warzywa.
Ale to jeszcze nie koniec zabawy, dopiero wszystko było przede mną
Nacieszyłam się trochę warzywami, a potem jak przystało na małą psotliwą dziewczynkę brałam do rączki kilka z warzyw np. marchwekę, czy ziemniaczka i..............przez małe szparki od balkonu rzucalam warzywa z czwartego piętra na ziemię. Frajdę miałam z tego niesamowitą.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że babci znikało z kosza coraz więcej produktów. Na początku nikt nie podejrzewał, że to mogła być moja sprawka, ale ktoregoś ciepłego popołudnia po raz kolejny wziełam w rączkę mój ukochany jabajbaj czyli rabarbar i rzuciałam na ziemię........niestety trafiając sąsiada z parteru. Na domiar zlego był on gospodarzem domu.....dostało mu się jabajbajem prosto w głowe......Na szczęscie nic mu się nie stalo.
Oczywiście wtedy wszystko wyszło na jaw i jak przystało na dobrą choć psotliwą dziewczynkę przeprosiłam mojego sąsiada.
Do dziś z wielkim uśmiechem wspominam tamte czasy, dziadkowie już niestety nie żyją, ale wspólnie z rodzicami wciąż śmiejemy się z moich małych psot
A mój ukochany jabajbaj wprost uwielbiam
Ach to był kosz A w nim: mój ukochany jabajbaj czyli rabarbar, chachewka inaczej mówiąc marchewka, ziemniaczki i inne warzywne pyszności.
Zapach świeżych warzyw już od progu delikatnie się unosił, a ja jako mala dziewczynka po prostu nie mogłam się powstrzymać. Od razu jak tylko weszłam do dziadków moja droga była tylko jedna - i wcale nie prowadziła do zabawek, ale właśnie na balkon, gdzie znajdywały się świeże, pachnące warzywa.
Ale to jeszcze nie koniec zabawy, dopiero wszystko było przede mną
Nacieszyłam się trochę warzywami, a potem jak przystało na małą psotliwą dziewczynkę brałam do rączki kilka z warzyw np. marchwekę, czy ziemniaczka i..............przez małe szparki od balkonu rzucalam warzywa z czwartego piętra na ziemię. Frajdę miałam z tego niesamowitą.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że babci znikało z kosza coraz więcej produktów. Na początku nikt nie podejrzewał, że to mogła być moja sprawka, ale ktoregoś ciepłego popołudnia po raz kolejny wziełam w rączkę mój ukochany jabajbaj czyli rabarbar i rzuciałam na ziemię........niestety trafiając sąsiada z parteru. Na domiar zlego był on gospodarzem domu.....dostało mu się jabajbajem prosto w głowe......Na szczęscie nic mu się nie stalo.
Oczywiście wtedy wszystko wyszło na jaw i jak przystało na dobrą choć psotliwą dziewczynkę przeprosiłam mojego sąsiada.
Do dziś z wielkim uśmiechem wspominam tamte czasy, dziadkowie już niestety nie żyją, ale wspólnie z rodzicami wciąż śmiejemy się z moich małych psot
A mój ukochany jabajbaj wprost uwielbiam