Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Konflik serologiczny

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    Konflik serologiczny

    Gdy dowiedziałam się, że zaszłam w ciąże i minął już okres pierwszego szoku i niedowierzania przyszedł czas na badania które każda z nas musiała przejść. W standardzie jest też badanie poziomu przeciwciał, w mojej krwi nie było żadnych. Pani doktor wytłumaczyła mi, że gdyby były wystąpił by konflikt serologiczny który przy mojej grupie krwi jest możliwy. Cała ciąża przeszła bez problemów, byłam zdrowa i coraz bardziej szczęśliwa. Maluszek rozwijał się idealnie, był tak ruchliwy że zawsze był kłopot z 'ustrzeleniem' go na USG.
    W 7 miesiącu zaczęły pojawiać się bardzo duże obrzęki, gdy ręka spuchła mi tak bardzo że nie mogłam już zginać palcami mama zawiozła mnie do szpitala. Narzeczony wyjechał na weekend na drugi koniec Polski, pierwszy raz odkąd jesteśmy razem odwiedził rodziców, ale skąd mieliśmy wiedzieć, że tak to się potoczy? Przeleżałam weekend w szpitalu, lekarze się śmieli że chciałam sobie zrobić wakacje, przecież wszystko ze mną dobrze. W poniedziałek czekałam na wypis, jeszcze tylko musiały dojść wyniki badań. Nigdy nie zapomnę jak przyszedł do mnie lekarz i zaczął tłumaczyć co to jest konflikt serologiczny informując jednocześnie, że w mojej krwi wykryto przeciwciała. Bardzo dużo przeciwciał... Gdy usłyszałam jakie mogą być następstwa dla mojego synka czas się zatrzymał. Zostawił mnie na sali samą i poszedł przygotować mi miejsce w szpitalu specjalistycznym. Płakałam stojąc i patrząc w okno, nie wiedziałam co zrobić, bałam się o mojego Kubusia. Następnego dnia byłam już w szpitalu wojewódzkim, ordynator zajmował się mną osobiście ponieważ nikt nie wiedział jak konflikt u mnie powstał i jak długo już trwa. Przecież to moja pierwsza ciąża, nie miałam żadnych zabiegów, nigdy nawet nic mnie nie bolało... Jednak jakimś cudem moja krew zmieszała się z krwią mojego bezbronnego synka. Badania wstępne nie pozostawiły wątpliwości konflikt już spowodował anemie, zmiany będą się tylko pogłębiać. Lekarze zdecydowali się podtrzymywać ciąże dopóki anemia będzie na dość bezpiecznym poziomie, wszystko po to by mieć pewność, że poradzi sobie poza brzuszkiem, przecież był jeszcze taki mały. Od razu zostałam poinformowana o cesarce, wiedziałam, że nie będzie innego wyjścia, a tak bardzo marzyłam o porodzie w wodzie, trzymając narzeczonego za rękę. Lekarze badali i podawali sterydy by wzmocnić układ oddechowy, byłam pod stałą obserwacją przez prawie miesiąc. Wszyscy wspierali mnie jak mogli, narzeczony przyjeżdżał codziennie mimo odległości jaka nas dzieliła. Ciągle uśmiechałam się i mówiłam "Jest OK" a wieczorami płakałam. Bez przerwy myślałam o jednym. Zabijam swoje dziecko. Moja krew go niszczy, mój organizm zwalcza jak chorobę. Jeszcze nie urodziłam, a już jestem złą matką... Specjalnie dla mnie ściągnięto specjalistę który pobrał krew z pępowiny małego przez mój brzuch używając cienkiej igły i kontrolując cały zabieg przez USG bo przecież tylko tak mógł zobaczyć moje maleństwo, zniosłam ten koszmar nawet nie zaciskając oczu, wszystko dla mojego dziecka. Pewnego dnia wyniki pogorszyły się diametralnie, zostałam od razu przewieziona na sale operacyjną, zdążyłam tylko zadzwonić do Maćka poinformować go, że to 'już'. Bałam się, byłam przerażona. W pewnym momencie usłyszałam płacz... Zdałam sobie sprawę, że to mój syn, tak bardzo chciałam go już przytulić. Ale nie mogłam... Zobaczyłam tylko jego stópkę którą lekarz dał mi do pocałowania i szybko zabrali go na badania. Nie widziałam mojego dziecka 2 dni... Ciągle był badany, a ja zbyt słaba by do niego zejść. W końcu przyszły wyniki, silna żółtaczka i groźba całkowitej transfuzji bo krew maluszka była zbyt zniszczona. Znów płakałam. Ze strachu, z samotności i z tęsknoty za nim. Groziły nam co najmniej trzy tygodnie pobytu w szpitalu. Nie mogłam karmić piersią bo moje mleko mogło zaburzyć wyniki badań i jeszcze bardziej osłabić Kubusia, więc z uporem wywołałam laktację i dociągałam mleko, wylewając je ze łzami w oczach do zlewu. Mogłam go odwiedzać co trzy godziny w czasie karmienia i przewijania, bo tylko wtedy wyciągany był spod lamp które go naświetlały. Schodziłam 2 piętra mimo, że każdy krok sprawiał mi ból. Teraz już wiem, że kobieta dla swojego dziecka jest w stanie zrobić wszystko niezważając na nic. Okazało się jednak, że ta mała niepozorna istotka jest silniejsza ode mnie. Sam bez niczyjej pomocy wygrał z chorobą, za bardzo chciał żyć. Po tygodniu byliśmy już w domu, razem stworzyliśmy rodzinę. Nigdy nie zapomnę jakie to uczucie gdy boisz się, że krzywdzisz swoje dziecko.

    Drogie mamy które też będą miały styczność z tą chorobą. Nie płaczcie i nie obwiniajcie się, walczcie tak jak walczą wasze dzieci a wszystko będzie dobrze.

    Last edited by pamela_j; 04-07-2012, 20:57.

    #2
    Odp: Konflik serologiczny

    Przepraszam za tak duże zdjęcie nie radzę sobie z dodawaniem tych fotek

    Skomentuj

           
    Working...
    X