Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

urodzić łożysko

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    #16
    racja rodzenie łożyska nie boli ale gorzej jak nie wyjdzie całe wtedy jest łyżeczkowanie no właśnie podobno robi się to w znieczuleniu a czy któraś miała łyżeczkowanie bez znieczulenia bo ja miałam to było gorsze niż cały poród

    Skomentuj

    •    
         

      #17
      ja to nawet nie wiem kiedy się to stało
      pozdrawiam

      Skomentuj


        #18
        Podczas rodzenia łożyska nie odczuwałam już żadnego skurczu choć powinien się pojawić. Poszło jednak gładko przy obu porodach. Kazali przeć, jedno, dwa parcia i było po sprawie.

        Skomentuj


          #19
          Dziękuję za odpisanie na moje pytanko
          widzę, że łożyskiem nie mam się co martwić fajnie
          pozdrawiam

          Skomentuj


            #20
            Napisane przez koniczynka Pokaż wiadomość
            Dziękuję za odpisanie na moje pytanko
            widzę, że łożyskiem nie mam się co martwić fajnie
            pozdrawiam
            Napewno dasz sobie rade ze wszystkim

            Skomentuj


              #21
              ja nie urodzilam calego lozyska i mialam lyzeczkowanie-nieprzyjemne uczucie.stracilam dduzo krwi i musialam dostac 3 woreczki krwi ale dziecko zrekompensowalo bol

              Skomentuj


                #22
                moje łożysko wyszło poprzez nacisniecie przez polozna mojego juz mniejszego brzuszka. nawet zapytalam czy pomoc cos im przy jego urodzeniu... powiedzialy ze niee... dadza sobie rade wiec nie ma potrzeby sie zamartywiac... bedzioe O.K

                Skomentuj

                •    
                     

                  #23
                  Napisane przez colleen Pokaż wiadomość
                  koniczynka jak część łożyska zostaje wewnatrz,
                  trzeba czyścić.
                  Jednak nie ma co się martwić czynność tę wykonuję się
                  w znieczuleniu.
                  mnie łyżeczkowali bez znieczulenia potem gniecenie po brzuchu i tak parę razy....

                  Skomentuj


                    #24
                    W lipcu 2007 roku urodziłam dziecko. Pierwsze, oczekiwane, planowane i tak bardzo kochane. Niestety, dzień który miał być taki wspaniały okazał się wielkim koszmarem który trwa do dziś  Nie wiem czy ktoś będzie chciał przeczytać moje wspomnienia z tamtego okresu…ale ja pragnę się podzielić tym co czuję, tym co mnie męczy w koszmarach nocnych… Może to przyniesie mi jakąś ulgę, pomoże zapomnieć i pogodzić się z tym co przeszłam?
                    Wstałam rano. Byłam już dwa dni po terminie porodu, ale czułam się dobrze. Tak koło dziewiątej ramo poczułam małe ukłuci w dole brzucha, to było tak jakby złapała mnie kolka. Chwila i wszystko przeszło. Za jakiś czas znów to ukłucie. Domyślałam się, że już wkrótce będę trzymała moje maleństwo w ramionach i będę tuliła je do siebie. Byłam szczęśliwa. Nie bałam się bólu. Jestem z zawodu ratownikiem medycznym i wiedziałam, co mnie czeka… Widziałam również w szkole mnóstwo filmów z porodów, jak również byłam na praktykach na trakcie porodowym. Mimo że kobiety cierpią rodząc, to już po wszystkim są bardzo szczęśliwe i dumne ze swoich skarbów… A ja? Takie „kolki” czułam coraz częściej. Wieczorem to już tak co pół godziny były i stawały się coraz dłuższe i silniejsze. Ale jeszcze tego dnia przyjechała do nas babcia i mieliśmy małego grila. To znaczy ja w sumie to nic nie robiłam, siedziałam sobie na takiej wielkiej huśtawce i gadałam. Było miło i zeszło gdzieś do dziesiątej. Potem tylko szybka kąpiel i położyłam się do łóżka. Leżałam i usnąć nie mogłam, straszne już byłam podekscytowana tym, że to już tuż tuż. Mąż leżał i głaskał mnie po brzuszku, trzymał za rękę i ciągle mówił do mnie  Gdzieś tak koło pierwszej w nocy, może bardziej wpół do drugiej, zdecydowaliśmy się jechać do szpitala. Skurcze były już co pięć do dziesięciu minut. Wsiedliśmy w „malucha” (bo tak nazywamy nasz samochodzik) i pojechaliśmy. Na izbie przyjęć ja siedziałam na ławeczce a mąż wypełniał wszystkie formalności, jakie były potrzebne do przyjęcia do szpitala w Lubartowie woj. Lubelskie. Potem w takim pokoiki obok pomógł mi się przebrać i poszliśmy za pielęgniarką na trakt. Wchodząc na trakt jest coś takiego jakby „mały ganek”. Pielęgniarka, która nas tam zaprowadziła kazała mi iść dalej korytarzem, a mężowi zostać, założyć flizelinowy fartuszek i ochraniacze na buty. Idę tym korytarzem i nagle słyszę taki okrzyk „tu”. Wchodzę w drzwi, z których on dobiegł i widzę babę siedzącą przy czymś, co miało służyć prawdopodobnie za biurko. Młoda, raczej nie dużego wzrostu może z 160 cm, szczupła, włosy po ramiona z balejarzem… Żadnego witam, dobry wieczór, dzień dobry…nic. Rzuciła tylko „kładź się na leżance”. I zaczęła się nie wypytywać o dane: imię, nazwisko, zawód mój i męża… Potem zaczęła oglądać dokumenty, te które przywiozłam: ostatnią morfologie, kartę przebiegu ciąży. Powiedziała „Ma pani wpisaną grupę krwi do karty, a gdzie potwierdzenie” Mówię, że mam książeczkę honorowego dawcy krwi. „ A gdzie, ona jej tu nie widzi. Jak się wybieram do szpitala to powinnam wziąć wszystkie dokumenty. Nie widzi tez na żółtaczkę badań” No to jej tłumaczę że książeczkę mam w portfelu, a portfel ma mąż i siedzi czeka w tym wejściu na poród rodzinny. A badania na żółtaczkę mój lekarz prowadzący nie kazał mi robić, bo stwierdził, że jeśli jestem dawcą krwi, a nie pracuje w zawodzie i nie miałam styczności z czyjąś krwią to nie mogłam się zarazić, bo za każdym razem miałam przecież badaną krew i gdyby było cos nie tak to natychmiast by mnie poinformowano o tym. Położna jednym krótkim zdaniem oceniła całą moja wypowiedź: „No to pani mi przyniesie książeczkę”. Wstałam i poszłam. Jak wróciłam usłyszałam tylko „Kładź się będę się badać. Na plecach” położyłam się. Położna podeszła i tylko warknęła „Nogi szeroko. Dupę unieś do góry” Podłożyła mi basen wsadziła palca i aby się skrzywiła. Popatrzyła na mnie krzywo, pokiwała głowa jeszcze uśmiechnęła się ironiczne i powiedziała. „No przynajmniej jedna cipa ogolona i nie będę musiała się męczyć…ale przez ciebie krowo się nie wyspie”. Tak się spojrzałam na nią zdziwiona. Ona się na mnie popatrzyła i rzekła „Rozwarcie na jeden palec, a powinno być

                    Skomentuj


                      #25
                      cztery albo pięć. Spokojnie mogłaś w domu siedzieć do ósmej, dziewiątej rano, a nie ludziom po mocy wyspać się nie dasz. Tylko jakieś dziwne te skurcze. Dół brzucha się napina a góra nie…Wstawaj. Idziemy na sale obok” No i poszła a ja za nią. Tam położyłam się na łóżko porodowe, ona podłączyła mi ktg i wyszła. Przyszła a ja jej mówię że chcę rodzić w pozycji pionowej a ona „zapomnij żadna z nas nie będzie koło ciebie skakać” mówię jeszcze że nie wyrażam zgody na nacięcie krocza a ona „że ja przy niej rodzić nie będę ale przekaże zmienniczce”. Uszczypnęła mnie w brzuch i powiedziała „ ale masz spasiony tłusty brzuch. Dziecko nie będzie duże nie będzie miało 3 kilogramów żeby 2,5 miało to będzie dobrze” i znów sobie poszła. Zostałam sama, leżałam jeszcze 15 minut zanim poproszono do mnie męża. Po trzeciej zajrzała do nas położna włączyła wydruk w ktg, ale coś się nie chciało drukować, bo papier się zacinał, a ona coś klęła pod nosem. Odłączyła mnie i przeszliśmy do sali obok tzw rodzinnej, i tam było łóżko, drabinki, fotel….i poszła sobie. Jak robiłam kółka siedząc na takiej piłce przy drabince to zrobiło mi się nie dobrze. A w końcu zwymiotowałam w toalecie co było całkiem nowym doświadczeniem dla mnie bo będąc w ciąży nie wymiotowałam było mi tylko wtedy nie dobrze. Po powrocie z łazienki leżałam na łóżku a mąż siedział przy mnie i ciągle coś mówił. Niespodziewanie pojawiła się położna stanęła w drzwiach i powiedziała „ no w końcu się wyżygałaś, może coś się ruszy „ i poszła. Leżałam na boku, robiłam powolne wydechy i wdechy przez usta, i było mi dobrze tak. Skurcze nie były wtedy tak dokuczliwe. Koło szóstej rano odeszły mi wody. Mąż miał iść to zgłosić ale wtedy znów pojawiła się położna. Powiedziała tylko że dobrze po macała mnie po brzuchu i znów powiedziała że dziwne mam dalej skurcze i poszła. Koło siódmej zmów poszłam na salę porodową, leżałam na lewym boku podłączona do ktg a przede mną stał mąż. Położna kazała mi podczas skurczu oddychać szybko…ale po drugim takim oddychaniu złapał mnie skurcz party to ta zaczęła się drzeć na mnie że jeszcze nie pora żebym się nie wygłupiała. Więc wróciłam do swojego dawnego oddychania. A mąż stał obok głaskał mnie po ręce i mówił wdech wychech powoli …… i tak w kółko. Ale to na krótko pomogło bo znów złapały mnie parte. Wtedy podeszła do mnie położna bez słowa zerwała ze mnie prześcieradło którym byłam przykryta i zastrzyk robi. Przestraszyłam się i drygnęłam a ona do mnie „co paniusia taka tkliwa” wyciągnęła igłę i poszła. W drzwiach minęła się z druga położna. Również szczupłą wyższa z krótszymi włosami w czerwonej bluzeczce i białych spodniach. Ta podeszła bez słowa wstępu tylko „kładź się na plecy i zaczynamy. Przygotuj się że zaraz dupa będzie cię bolała jak cholera” I tak sobie pomyślałam to po co mnie kuliście? Ale nic. Pierwsze dwa parcia na plecach, trzecie na boku, czwarte na plecach i już po wszystkim. Niecałe 10 minut, a to moje pierwsze dziecko, więc szybko poszło. Mąż patrzy się na mnie z takim fajnym uśmieszkiem i mówi że mamy małą czarnulkę. Położna zakłada zatrzaski na pępowinę a ja już dostaję oksytocynę do żyły żeby się łożysko szybciej odkleiło. Mąż się pyta czy może przeciąć pępowinę a położna że „ nie ale jak mamy aparat a na pewno mamy to może zrobić zdjęcie jak mam małą na brzuchu” no i rzeczywiście mąż zrobił mi zdjęcie. Byłam taka szczęśliwa mam już dziecko, szybko poszło, nie było tak bardzo strasznie i boleśnie no i krocze mi nie pękło. Więc te ćwiczenia na rozciąganie pomogły. Dziecko miałam nie całą minutę a potem je zabrali. Czułam się dobrze więc mąż poszedł z dzieckiem zobaczyć jak się waży, mierzy i skalę Agar ocenia. Mała dostała 10 punkty  w tym czasie jak leżałam położna podciągała za pępowinę żeby było szybciej. Przyszła jakaś salowa i mówi „że doktorka już idzie na szycie, ale tu szycia nie ma, to co ma jej powiedzieć” a położna że „nic”. Złapała za nożyczki i rozwaliła mi krocze ile tylko mogła. Aż mi łzy w oczach stanęły. Czułam to bardziej aniżeli to że główka się rodzi co niby miało boleć „jak cholera”. A na pytanie dlaczego uśmiechnęła się tylko. Pociągnęła jeszcze raz za łożysko nie obejrzała i wrzuciła do czarnego worka takiego jak na śmieci. Przyszła doktorka stanęła w drzwiach i z takim uśmiechem „no to szyjemy”. Założyła mi 10 szwów bez znieczulenia, bo stwierdziła że to mniej boli jak rodzenie dziecka. Zaraz jednak je wyciągnęła bo jej się nie

                      Skomentuj

                      •    
                           

                        #26
                        podobało jak zszyła, tu mniej tu więcej ściągnęła…. Przyszedł mąż strasznie ździwiony co się dzieje. A doktorka w tym czasie założyła znów szwy, z czego siedem jej się rozwiązało bo za krótko obcięła no to i pozostałe wyciągnęła. Dopiero jak szyła mnie 3 raz to po zostawiała mi żyłki po dwa centymetry. Tak na wszelki wypadek żeby się nie rozwiązało znów. 30 razy mnie dzióbała…dlaczego? Nie wiem. Już miała wychodzić ale stwierdziła że coś za bardzo krwawię i pyta się położnej „jak łożysko” a położna że chyba całe było i że już wyrzucone. „Wziernik chce” położna jej dała a doktorka „Nie ma mniejszych” położna na to „Gdzieś są trzeba by było szukać” „no to już nie szukaj. Niech i ten będzie” i łyżeczkowanie miałam. Myślałam że ducha wyzione na tym łóżku. Raz mnie skrzybie, potem po brzuchu gniecie , potem drugi raz, potem trzeci raz. I jak mnie tak po brzuchu gniotła i powiedziała że jeszcze raz skrobiemy to zrobiłam się im blada jak ściana. Doktorka spojrzała się na mnie pyrgnęła łyżką i poszła bez słowa. A położna do mnie „co pania taka delikutaśna, tylko mnie tu nie mdleć. Niech pan żony pilnuje żeby oczu nie zamykała” Zostaliśmy na chwilę sami, zaraz przyszła położna z córką i powiedziała kładąc ją obok mnie „jak będziesz karmić to dziecko ma zrobić rybkę” i poszła. Nie wyjaśniła o jaką rybkę chodzi….ale jak mała się przyssała to tak śmiesznie wargi wywinęła, więc to chyba o to chodziło położnej. Jeszcze dwie godziny byliśmy sami we trójkę, a potem przewieźli mnie do sali. Koło południa mąż pojechał do domu a ja poszłam do łazienki, była blisko po drugiej stronie korytarza. Prysznic i sedes jednym pomieszczeniu. Nigdy nie siadam lecz siusiam na tzw. małysza a tu nic z tego. Szwy ciągną….więc poszłam do swojej sali, wzięłam sobie ręcznik i poszłam pod prysznic. Może to i nie ładnie z mojej strony ale jak chciało mi się siku to szłam pod prysznic wysiusiałam się i od razu podmyłam. Po południu mąż przywiózł mi tantum rosa i jałowe gaziki na okłady szwu…. I tak jakoś powoli ceciało. To była niedziela. Leżałam na wkładce bez bielizny bo mnie szwy się wbijały w ciało, a nie tak jak moja sąsiadka w bieliźnie i zdejmowała ją tylko na obchód lekarski.. Z wtorku na środę w nocy mała mi strasznie płakała. Przyszły pielęgniarki z za ściany bo tam miały swój pokój złapały ją i odgazowały. Ale to nic nie pomogło. Poszłam się więc zapytać jak mam masować jej brzuszek a one na to „że mam sobie radzić sama bo jak będę w domu to ich nie będzie i też muszę sobie radzić” Siedziały i łyżeczkami dzwoniły po szklankach z kawą. Malutka przepłakała prawie całą noc bo ją brzuszek bolał, a ja bo nie wiedziałam co mam robić, leżałam płakałam i masowałam jej brzuszek tak jak umiałam. Rano okazało się że ma żółtaczkę (15 bilirubiny bodajże). Koło drugiej przyprowadzono mi lampy. Pani która je przyprowadziła pokazała mi jak małą zawinąć pieluszkę żeby się nie budziła jak ją włożę do „piekarnika” i wszystko wytłumaczyła. Wieczorem pani która była na zmianie powiedziała że jak się mała obudzi to żebym przyniosła ją na mycie, bo jak śpi pod lampą grzecznie to szkoda jej budzić. Ta pani w przeciwieństwie do tych z dnia poprzedniego pokazał mi jak kąpać dziecko i wszystko wytłumaczyła nawet o ten masarz brzuszka….a potem karmienie i znów pod lampy. Do północy to w sumie 8 godzin mała spędziła w tym urządzeniu. Rano był jak zwykle obchód lekarski potem położne przeszły się i ta która mnie w nocy przyjmowała pyta się „co pani taka wesoła” to jej mówię że małą nie wygląda już jak Chińczyk i może do domu pójdziemy. Spytała się od kiedy mała leży pod lampą a potem powiedział „nie ma takiej możliwości bo ja to ze swoim 9 dni leżałam” ale w tym samym momencie przyszła pediatra i mówi że do domu idziemy  nareszcie… dziewczyna z którą byłam zaczęła płakać, że leżała w ciąży w szpitalu i teraz jej mały nie chce leżeć….to się na nią zaczęły drzeć żeby się uspokoiła bo im depresantka nie potrzebne….nie wiem ile tam nad nią stały bo poszłam na zdjęcie szwów. Podczas zdejmowanie szwów ropa z nich wypływała……ale nikt się tym nie zainteresował. Po powrocie do domu robiłam sobie okłady z tantum rosa i rywanolu na przemian. I tak to się ciągnęło przeszło miesiąc. Po 3 tygodniach od powrotu do domu jeszcze miałam 3 szwy które zdjął mi mąż. Po 6 tygodniach byłam na kontroli u lekarza, nie bardzo mu się szew podobał bo z ”górkami był” ale miały się wyrównać. A na moje pytanie dlaczego tak mnie położna potraktowała nic mi nie powiedział tylko tyle że pewnie to było konieczne bo poród się przedłużał….jak to 10 minut parłam…..przez pół roku pojawiały się te górki i wypływała z nich ropa….

                        Skomentuj


                          #27
                          tak poza tym to nie wiem jak się nazywają położne bo nikt mi nie chciał powiedzieć
                          doktorka też mi sie nie przedstawiła, ale w książeczce którą dostała moja córeczka pisze
                          że poród odbierała Krystyna Kamińska
                          liczni ludzie mówili mi że Lubartów to najgorsza dziura i strach w tej umieralni rodzić,
                          ale mój lekarz prowadzący Zbigniew Nowak (pracuje chyba na Kraśnickich w Lublinie a dojeżdża do mojej przychodni 50 km raz w tygodniu w piątki) gorąco mnie przekonywał że nie mam co się Lubartowa obawiać bo obecnie nie ma już czegoś takiego jak
                          rutynowe nacinanie krocza..........a ja mogę powiedzieć że jest.....

                          Skomentuj


                            #28
                            Powiem jeszcze że szew jest cały czas bolesny......
                            Odczuwam go przy współżyciu i to bardzo często go odczuwam
                            Dojeżdżam do pracy rowerem i zawsze jak sionde na siodełko to go czuję...więc jeżdżę na stojąco..................
                            A najgorsze jest to że mnie skurcze łapią w to miejsce...a wtedy to tylko płacze z bólu
                            Nawet jak ktoś opowiada że jakaś sąsiadka urodziłą dziecko to mnie na płacz się zbiera bo mi się Lubartów przypomina i po nocach spać nie mogę...
                            Dziś też się pochwaliła koleżanka że została ciocią a ja siedzę i ryczę miejsca sobie znaleźć nie umie......i co ja mam robić????

                            Skomentuj


                              #29
                              Boshe... no to fakt... przezylas koszmar!!! Wspolczuje...
                              nie mysl o TYM CO BYLO... mysl o dzidzi ze juz jest wszystko O.K
                              Głowa do gtory

                              Skomentuj


                                #30
                                czysty kryminał

                                Przecież to się na poważny proces nadaje z rzecznikiem praw człowieka jako prowadzącym. Cohenna znajdź w sobie siłę i nie odpuść tym rzeźniczkom. Trzymam kciuki bo jesteś dzielna babka
                                OLIWIER 16.12.2008

                                Skomentuj

                                       
                                Working...
                                X