Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Konkurs: Poznaj moją historię

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    Odp: Poznaj moją historię

    Konkurs nadal aktualny!

    Chcesz podzielić się swoimi przeżyciami i zobaczyć zdjęcie smyka w miesięczniku "Twój Maluszek"?
    To proste! Zobacz jak to zrobić.


    Poznajmy się!
    Na łamach miesięcznika "Twój Maluszek" mamy dzielą się swoimi przeżyciami, wspomnieniami, problemami i sposobami na ich rozwiązanie , a także małymi i większymi radościami. Teraz i ty możesz do nich dołączyć. Powspominaj, pochwal się lub zwierz. Czekamy na twoje wypowiedzi na forum (powinny zawierać minimum 1000 znaków). Koniecznie dołącz do nich zdjęcie dobrej jakości (w formacie jpg i rozmiarze 1024x768 px lub 1 MB). Najlepsze opublikujemy w jednym z kolejnych numerów "Twojego Maluszka", a ich autorki otrzymają atrakcyjne nagrody niespodzianki.
    pozdrawiamy,
    Redakcja MamoToJa.pl

    Skomentuj

    •    
         

      Odp: Poznaj moją historię

      Gdy dowiedziałam się, że po raz drugi zostanę mamą byłam pełna obaw jak to wszystko uda mi się ogarnąć. Starszy syn ma 4 lata i nadal potrzebuje dużo naszej uwagi i czasu. Bałam się, że Filip nie zaakceptuje brata, że będzie zazdrosny czy złośliwy...bałam się też tego jak poradzę sobie z dwójką dzieci, gdy mąż ciągle w pracy. Początki były trudne, musiałam biegać między strszym a młodszym, decydować, któremu z nich poświęcić więcej uwagi. Wiadomo młodszy szkrab potrzebował jej więcej, ale nie chciałam by starszy poczuł się odrzucony. Z czasm udało mi się wypracować metodę, pójść na kompromis, gdy np. karmię Franka, Filipowi czytam ksiączeczkę czy opowiadam bajkę:-) Dziś choć dopiero Franek ma 3mc, wiem że będzie mógł liczyć na starszego brata. Chce ich tak wychować by byli dla siebie podporą w każdej sytuacji, by wiedzieli ,że rodzina jest najważniejsza a rodzeństwo to prawdziwy skarb:-) Wierzę, że nam się to uda:-) Pozdrawiam Kasia, mama dwójki szkrabów
      Attached Files

      Skomentuj


        Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

        Rotawirusy i zapalenia czyli świat wywrócony do góry nogami. Wszystko zaczęło się od gorączki sięgającej 39 stopni. Po telefonie do naszego pediatry dowiedziałam się, że nie ma co panikować, bo taka gorączka może być wywołana ząbkowaniem bądź to zwykła 3-dniówka. Temperatura na 2 i 3 dzień była faktycznie lżejsza - do 38 stopni, aż tu nagle na dobranoc maleńka zaczęła wymiotować. Biorąc pod uwagę to, że zrobiła dwa razy więcej kupek niż zwykle i zwymiotowała po raz kolejny szybko podjęłam decyzję o wizycie na SORze. Od razu przyjęli nas na oddział dziecięcy i podano kroplówkę. Wszystko wskazywało na wirusa przez którego od 2 dni panował zakaz odwiedzin na oddział dziecięcy. Jednak z rana przy obchodzie lekarza zasugerowałam, że maleńka ostatnio pocierała rączką o uszko i faktycznie okazało się, że ma jedno zaczerwienione. Podano jej antybiotyki przeprowadzano badanie kału w kierunku rotawirusa - wyszło negatywne. Po trzecim dniu przeprowadzono badania badające stan zapalny, po których miałyśmy wyjść do domu - niestety współczynnik CRP nie zmalał i tak oto święta spędziłyśmy w szpitalu. Jeszcze tego samego dnia mała dostała silnej biegunki, zaczęła gorączkować na noc i wymiotowała - podobno wyglądało to na nową infekcję, jakbyśmy się zaraziły wirusem. Znów podano kroplówkę, która "postawiła małą na nogi". Po tygodniu wróciłyśmy do domu gdzie wirusowe zakażenie przewodu pokarmowego przeszłam ja i niemal każdy kto nas odwiedził. U dorosłych jest to łatwe do pokonania -wystarczy smecta i dużo płynów. Starszym dzieciom należy wprowadzić do diety spore ilości marchewki i tak samo je poić. Niestety maluszki - szczególnie te do 2 roku życia szybko się odwadniają i trzeba działać szybko - prawie zawsze ambulatoryjnie.

        Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Teraz maleńka ma już wytworzoną odporność i kolejna infekcja może przebiec bezobjawowo lub bardzo łagodnie.
        Viktoria nawiązała też nowe znajomości i podpatrzyła umiejętności starszych dzieci i ich gaworzenie. Teraz w domu słychać jej donośny głos
        Attached Files

        Skomentuj


          Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

          Bycie mamą to bezsenne noce, podkrążone oczy, ciągłe zmartwienia, ale dopiero gdy nasze dzieci będą nastolatkami! Wtedy się zacznie...
          Teraz cieszmy się pierwszym słowem, pierwszym krokiem, pierwszym uśmiechem.
          Kochane to są chwile godne zapamiętania i warte odtworzenia za kilkanaście lat jak już nasze dzieci dorosną. Ja cieszę się z każdej chwili, gdyż mój synek jest niepełnosprawny i raduje nas każdy dzień i każdy jego gest. Bo zanim zacznie mówić i chodzić musi włożyć w to więcej czasu i pracy niż zdrowe dzieci, ale za to otrzyma od nas jeszcze więcej miłości i czułości. Dzięki temu doceniamy z mężem to jak ważne jest bycie razem, wspieranie się i miłość. Codzienne ćwiczenia z naszym dzieckiem pokazują nam co jest w życiu naprawdę ważne. Codzienne troski i zmartwienia zostawiamy za sobą, bo nie mamy na nie czasu. Powtarzamy sobie, że trzeba iść dalej z uśmiechem na twarzy i dlatego cieszy nas każdy dzień, każdy dzień spędzony z rodziną, każda chwila i gest.
          Mam nadzieję drogie mamy, że Wy również potraficie cieszyć się z drobnostek, jeśli nie - spróbujcie - naprawdę warto!
          Attached Files

          Skomentuj


            Poznaj moja historię

            Witam ! Pragnę przedstawić historię przyjścia na świat mojej trzy miesięcznej córeczki Mai . Był to 37 tydzień ciąży. Tamtego dnia naliczając ruchy mojego maleństwa okazało się , ze jest ich niewiele.Przez cały dzień sprzyjały mi wymioty , zawroty głowy , nie mogłam nic jeść. Bardzo martwiąc sie o swojego dzidziusia udałam się z męzem do szpitala. Po zrobieniu mi ktg i badaniu lekarza wynikło , ze wszystko w porządku , ale i tak kazali mi zostać na obserwacji. Była godzina 23 kładąc się już do spania odczuwałam mdłości
            Gdy zwymiotowałam połozna zmierzyla mi cisnienie ,było bardzo wysokie co zagrażało naszemu życiu. Po 15 minutach trafiłam na stól operacyjny . Wiedziałam wszystko co sie dzieje do okoła ,o 23:55 usłyszałam płacz mojego malenstwa.Byłam bardzo szczęśliwa łzy szczęcia były nie do opanowania . Drugiego dnia rano przyszedł mój mąz , nie mógł uwierzyć ,ze na świat przyszła nasza długo oczekiwana kruszynka. Nasza pszczółeczka Maja ważyła zaledwie 2200 i mierzyła 46 cm , jest taka kochana . Dobrze ,ze wszystko tak się potoczyło Jesteśmy szczęśliwymi rodzicami.

            Skomentuj


              Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

              przezkasik324 4 maja 2014, o 20:34

              Jako świeżo upieczona mama (Franek ma prawie 4mc) postanowiłam zająć się tym tematem, który o dzwio, dotyka bardzo dużo mama (od 52% do 80%!). Odsetek kobiet jest naprawdę dość spory, choć większość z nas się poprostu do tego nie przyznaje...Baby blues to wciąż temat tabu, ale temat naprawdę potrzebny, bynajmniej dla mnie. Niestety w dzisiejszych czasch wciąż panuje stereotyp mamy radosnej, pełnej energii, cieszącej się z nowego życia, będącej podekscytowaną nową sytuacją...tylko czy taka jest prawda? czy nie jest czasem tak, że większość z nas poprostu udaje że wszystko jest ok? Postanowiłam to sprawdzić na najlepszym przykładzie jaki znam, czyli swoim... Oczywiście cieszyłam się z narodzin Franka, choć sam poród, jak dla większości był koszmarem. Kocham go nad życie i nigdy nie żałuję że jest z nami, ale (bo zawsze jakieś ale jest...) momentami nie mam już sił. Pamiętam sytuację, gdy Franek miał kolkę, płakał przeraźliwie, a ja płakałam razem z nim, bo nie mogłam go uspokoić. W pewnym momencie nie wytrzymałam, położyłam go do łóżeczka i wyszłam z pokoju. Szanowny M, miał oczy jak 5zł i zadał pytanie :co ty robisz?gdzie ty idziesz? A ja zamknęłam się w łazience i wyszłam dopiero jak się wybeczałam... Takich sytuacji było jeszcze kilka, kiedy bezradność nie pozwalała mi zachowywać się tak jak tego ode mnie oczekiwano Ta bezradność otępia totalnie....a nikt nie widział, że może ja tez potrzebuję chwili dla siebie, bo przecież trzeba być matką polką.... Mam 3 siostry i każda ma dzieci. Nigdy z ich ust nie pada że nie mają już siły. macierzyństwo jest cudowne, nie mamy prawa narzekać... A przecież każda z nas wie, że bycie matką ma swoje blaski i cienie i może jeśli przestałybyśmy się z tym ukrywać nie czułybyśmy się tak wyobcowane? Kluczem jest właśnie zrozumienie i wsparcie bliskich osób, abyśmy w pełni mogły cieszyć się z macierzyństwa.
              Attached Files

              Skomentuj


                Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                Mój syn dwa dni temu skończył trzy lata. Do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że się urodził i jest zdrowy.

                Kiedy byłam w ciąży, do szóstego miesiąca wszystko przebiegało idealnie. Wymarzone dziecko, chłopiec, rozwijał się świetnie. Do momentu, kiedy w 26 tygodniu poczułam wyciekające wody płodowe. Wcześnie, zdecydowanie za wcześnie na poród...

                W szpitalu stwierdzono, że dziecko waży kilogram i ma około 20% szans na przeżycie. Diagnoza - przedwczesne pęknięcie błon płodowych (PROM) oznaczała, że w najpóźniej w ciągu kilku dni maluch musi przyjść na świat ze względu na zagrażającą infekcję. Rozpoczęła się walka z czasem, a ja leżałam i płakałam ze strachu. Lekarze nie dali mi szans, ale odwiedziła mnie salowa, która pomagała mi się myć (nie mogłam wstawać nawet do toalety). Powiedziała, że widziała na tym oddziale kobietę, która w mojej sytuacji przeleżała do samego porodu. I że płacz tylko zaszkodzi, może wywołać skurcze, a do łóżka dostanę wszystko, co niezbędne do życia, do tego ona sama mi chętnie pomoże, a ja się mam zająć leżeniem.

                To był moment, który naprawdę obudził we mnie matkę, bo ktoś dał mi nadzieję. Zawzięłam się, że doczekam naturalnego porodu. Mąż przyniósł mi kalendarz i codziennie skreślaliśmy nową datę. Na czerwono zaznaczył koniec 36. tygodnia ciąży - mój plan minimum. Obiecałam sobie, że wytrzymam, na początku nie podnosiłam nawet głowy. Mijały tygodnie, brzuszek rósł, a lekarze na codziennych wizytach kręcili tylko głowami. Podejrzewali nawet, że zostałam źle zdiagnozowana. Robili mi mnóstwo badań, a ja im mówiłam, że przed terminem nie wychodzę. Mijały najdłuższe tygodnie w moim życiu, spędzone w izolacji i pozycji poziomej. Okazały się najcenniejsze, bo dziecko przyszło na świat w 39. tygodniu ciąży, zupełnie zdrowe i po prostu wspaniałe od samego początku.

                Piszę to, żeby dać nadzieję tym kobietom, które nie spotkają "swojej salowej". Przez te trzy miesiące widziałam na oddziale patologii ciąży wiele historii szczęśliwszych, niż by się na początku wydawało. To jakiś absurd, że w szpitalach nie funkcjonuje pomoc psychologiczna dla kobiet, które mają problemy z utrzymaniem ciąży lub podejrzenie, że dzieci są chore. Nasza siła jest czasem większa niż profesorska diagnoza. Trzeba w to uwierzyć, żeby można było potem móc każdego dnia dziękować za swoje dziecko.
                Attached Files

                Skomentuj

                •    
                     

                  Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                  Witam Wszystkich Mam na imię Ewelina mieszkam w Bochni.Chciałabym się z Wam podzielić jak wyglądał mój dzień porodu 12.O3.2014.Po północy obudził mnie ból brzucha i silne skurcze oraz ból pleców.aż się popłakałam a mąż zapytał to już?? zawiozę Cie do szpitala...z trudem się ubrałam i pojechaliśmy .w szpitalu w Bochni okazało się ze miałam rozwarcie na 7cm jeszcze chwila i bym w domu urodziłam powiedział lekarz .Mój kochany Robert był ze mną na porodówce cały czas mnie wspierał ,trzymał za rękę podawał mi wodę do picia.o godzinie 1:30 urodziłam zdrowego synka Pawełka .jestem bardzo szczęśliwa ze mam takiego kochającego męża co był przy mnie w tak bardzo ważnej chwili.Życzę Wszystkim takich kochających mężów POZDRAWIAM GORĄCO EWELINA

                  Skomentuj


                    Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                    Witam Wszystkich Mam na imię Ewelina mieszkam w Bochni.Chciałabym się z Wam podzielić jak wyglądał mój dzień porodu 12.O3.2014.Po północy obudził mnie ból brzucha i silne skurcze oraz ból pleców.aż się popłakałam a mąż zapytał to już?? zawiozę Cie do szpitala...z trudem się ubrałam i pojechaliśmy .w szpitalu w Bochni okazało się ze miałam rozwarcie na 7cm jeszcze chwila i bym w domu urodziłam powiedział lekarz .Mój kochany Robert był ze mną na porodówce cały czas mnie wspierał ,trzymał za rękę podawał mi wodę do picia.o godzinie 1:30 urodziłam zdrowego synka Pawełka .jestem bardzo szczęśliwa ze mam takiego kochającego męża co był przy mnie w tak bardzo ważnej chwili.Życzę Wszystkim takich kochających mężów POZDRAWIAM GORĄCO EWELINA
                    Attached Files

                    Skomentuj


                      Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                      Moja ukochana córeczka Magdalena urodziła się z wadą wrodzoną stóp, a dokładnie z dodatkowymi paluszkami, które były przykurczone.Gdy usłyszałam tą wiadomość zaraz po porodzie troszeczkę się zmartwiłam, ale szybko dotarło do mnie, że to tak naprawde żadna wada tylko defekt kosmetyczny.Córka przeszła operację w jednym z najlepszych szpitali dziecięcych na ul. Niekłańskiej w Warszawie i zostały jej usunięte owe palce.Jednak pozostał jeszcze mały problem z innymi paluszkami też nie były odpowiednio wykształcone i ciężko było stwierdzic lekarzom jak stopa będzie funkcjonowała gdy nasza niunia zacznie dreptac sama...Ku mojemu zdziwieniu i obawom nie sprawiaja one zadnych wiekszych problemów.Córcia jest radosna i energiczna, jest dzieckiem, które w miejscu nie usiedzi.Mały biegający wulkan!!!Drogie mamy nie obawiajcie tak drobnych defektów.Taka wada w porównaniu do innych, które spotykaja niektóre pociechy jest żadna wadą, a dziecko rozwija sie wspaniale!
                      Attached Files

                      Skomentuj

                      •    
                           

                        Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                        "To że żyjesz jest cudem. Każdego dnia dziękuję Bogu za to że Cie mam"
                        Te słowa powiem kiedyś mojej córci, gdy zapyta mnie o to w jakich okolicznościach przyszła na świat.
                        Ciąża bardzo nas ucieszyła. Byliśmy parą od 6 lat i co prawda byliśmy dopiero dwa miesiące po zaręczynach ale chcieliśmy się pobrać i mieć dzieci-mój ówczesny narzeczony marzył o dwóch córeczkach...
                        Początki ciąży były trudne ale z upływem czasu mdłości i inne słabostki przeszły a my cieszyliśmy się sobą. W piątym miesiącu ciąży pobraliśmy się i wszystko przypominało bajkę-na USG okazało się że noszę pod sercem córcię. Mąż nosił mnie na rękach i byliśmy tacy szczęśliwi jak nigdy dotąd.
                        Czułam się doskonale, miałam świetne wyniki badań więc mój dzień nie różnił się znacznie od tego jaki był przed poczęciem maluszka.Mimo to że zrezygnowałam z pracy wykonywałam wszystkie prace w domu,na działce i w ogrodzie.
                        W 6 miesiącu ciąży usłyszałam od swojego lekarza że szyjka macicy się bardzo skróciła i muszę leżeć w przeciwnym razie mogę urodzić wczesniaka. Gdy usłyszałam tą diagnozę to jakby piorun we mnie uderzył. Wybiegłam z przychodni i rozpłakałam się. Mój mąż był wcześniakiem urodził się z lekkim niedotlenieniem w 7 miesiącu ciąży, siostra męża urodziła się 6 miesiącu...zmarła dwa dni po porodzie. "Boże jeżeli to czeka i nas? Ja nie przeżyję jeżeli ona umrze!" W głowie miałam tysiące myśli. Cała roztrzęsiona zadzwoniłam do męża który wrócił własnie z nocnej zmiany przyjechał po mnie, utulił, pocałował i już było mi lżej. "Każą leżeć, będziesz leżała"-tak mi spokojnie odpowiedział. I posłusznie leżałam...
                        Z domu wyjeżdżałam tylko na zjazdy na uczelnię ok 50 km-(a no tak bo jestem na 5 roku studiów,tzn już teraz została mi tylko obrona ), i do lekarza. W 35 tygodniu podczas RTG wykryto pewne nieprawidłowości, zlecono mi drugie na następny dzień ono było podobno już prawidłowe.Jednak Pani doktor upomniała mnie żebym w dalszym ciągu się oszczędzała o nie przepracowywała bowiem zbliżały się święta Bożego Narodzenia.
                        W 36 tygodniu ciąży miałam ostatni zjazd na uczelni przed sesją. Tego dnia byłam bardzo zmęczona więc wraz z mężem zostałam na noc u znajomej żeby następnego dnia być już blisko uczelni. Mąż postanowił że zawiezie mnie na zajęcia i poczeka do końca. Ok godz 18.00 skończyłam zajęcia i wyszłam z koleżankami składałyśmy sobie życzenia. Pamiętam że głośno deklarowałam że do porodu został mi jeszcze miesiąc i że z malutką zobaczę się dopiero 6 stycznia.
                        Poród no własnie...wszystko było zaplanowane,torba spakowana leżała spokojnie w naszym domu, mąż przygotowany psychicznie na "asystowanie" przy narodzinach pierworodnej córy, a ja nastawiona na poród siłami natury . Nawet jadąc tamtego dnia na uczelnie podjechaliśmy pod szpital w którym miałam rodzić. Mąż sprawdził najbliższy parking, dokładnie zobaczył ulice jakimi będzie można najszybciej dojechać gdy nastąpi godzina 0 wydawało mi się że jesteśmy doskonale przygotowani na to ważne wydarzenie które nastąpi DOPIERO ZA MIESIĄC!!!
                        Po zajęciach byłam zmęczona więc postanowiliśmy i tą noc spędzić u znajomej. Przyjechaliśmy do mieszkania ok godz 19, wraz z przyjaciółką naszykowałam kolację mąż w tym czasie poszedł pod prysznic, po kolacji i ja wzięłam szybki chłodny prysznic położyłam się na łóżku obok męża rozmawialiśmy o tym jakie mamy plany na jutro i...nagle poczułam takie bum. Brzuch mi opadł i za chwilę poczułam jak coś się ze mnie wylewa. Powiedziałam mężowi ale on stwierdził że może po prysznicu mam jeszcze mokre uda. Ale ten płyn wylewał się dalej...Odeszły mi wody!!! To już zaczęło się!!!
                        Jakieś 3 godziny po zakończeniu zajęć na uczelni jechałam tą samą drogą (o ironio) do pobliskiego szpitala. Nie miałam perzy sobie nic- tylko ręcznik , dokumenty, koszulę oraz kapcie i szlafrok. Gdy dojechaliśmy na porodówkę położna od razu nas przyjęła . Byłam bardzo spokojna mimo tego, że zaczynały się pierwsze-a jak się później okazało ostatnie skurcze. Uzupełniałam dokumentację, żartowałam. Wody odeszły ale skurcze były jeszcze dosyć słabe i co 5 minut. Podpisałam zgodę na poród rodzinny i poszliśmy z mężem i położną na porodówkę. Czułam się podekscytowana, lekko zdenerwowana ale radosna bo już za kilka-kilkanaście albo kilkadziesiąt godzin będziemy razem. W uszach miałam słowa mamy która przed samym wyjazdem na uczelnię opowiedziała mi że ja rodziłam się 20 godzin więc nie ma co się śpieszyć na porodówkę. Położyłam się na porodówce i nic... skurcze się zatrzymały Podłączono mnie do KTG które początkowo wskazywało silne tętno córci lecz nagle się zatrzymało. Zapanowało poruszenie. Wyproszono męża ,podłączono mnie do kroplówki i podano tlen. KTG wróciło do normy ale na chwilę gdy spadło drugi raz już nie wróciło. Pamiętam tylko jak położna krzyczała "wołajcie anestezjologa! Wieziemy ją na salę operacyjną!". Kazano mi oddychać jak najmocniej potrafię. W drodze na salę podpisałam zgodę na cesarskie cięcie. Później krótki wywiad o uczuleniach i o tym co i kiedy jadłam. Jadłam kolację 2 godziny temu-w odpowiedzi usłyszałam znieczulenie podpajęczynówkowe. Musi Pani zgiąć się w "koci grzbiet " bo jeżeli nie po celuję ze znieczuleniem to może Pani już nigdy nie wstać z łóżka. Oddychałam bardzo głośno, położna z pielęgniarką pomagały mi się zgiąć, a za chwilę już nic nie czułam. Rozłożono zielony parawan i dosłownie za chwilę poczułam dziwne szarpanie i usłyszałam głośny płacz dziecka Mimo to dalej głęboko oddychałam. Nawet sam fakt gdy pokazano mi moją śliczną Kruszynkę nie przerwał tago i dalej dyszałam niczym pies. Gdy Powiedziano mi że mogę przestać oddychać straciłam przytomność na chwilę. I martwiłam się tym razem o męża....Co było dalej? Szczegółów oszczędzę był ból, zdenerwowanie, zmęczenie, szok,bezradność i wielka radość . Pamiętam jak po wszystkim wywieźli mnie z sali operacyjnej(na korytarz-Polska smutna rzeczywistość) i jak stuliłam się z mężem i popłakaliśmy się jak bobry. Byłam znieczulona od piersi w dół i pamiętam jak słone ciepłe łzy spływały mi po policzkach. Pamiętam smak wody z rąk męża którą zwilżał mi usta pamiętam pamiętam to jakby było wczoraj a nasza Królewna ma już 7 miesięcy. Urodziła się 16.12.2013 w 36 tygodniu ciąży o godzinie 0.55 ważyła 2500g i mierzyła 50 cm. Od tej pory było wiele trudności związanych z operacją ale nigdy nie narzekałam na bliznę lub swój wygląd. Bo fakt że mam ją że śpi tu teraz obok że słyszę jej oddech, że mówi już mamma sprawia że chce mi się żyć!!!
                        Dopiero powrót do domu sprawił że zaczynałam rozmyślać jak blisko byłam od tragedii. Pamiętacie może historię bliźniaczej śmierci spowodowanej zbyt późnym cc, która pokazywana była w mediach na przełomie roku 13/14? Ja płakałam razem z tymi ludźmi. Płakałam w nocy, płakałam w dzień .Czułam jak emocje związane z porodem wypływają wraz z moimi łzami. Byłam tak wdzięczna opaczności za to że byłam tej nocy blisko szpitala(z domu dojechałabym za późno), za to że trafiłam na wspaniałych lekarzy za męża który był przy mnie przez cały czas...nigdy nie odwdzięczę się tym wspaniałym ludziom
                        Niektórzy pytali mnie po operacji czy bałam się znieczulenia podpajęczynówkowego. Odpowiadam -nie. Przecież walczyłam o swoje dziecko, bałam się owszem ale o nią, a nie o siebie. Nie myślałam nawet o konsekwencjach. Bałam się że ten sygnał na RTG mówiący o braku tętna oznacza śmierć , śmierć części mnie.
                        Myśle że moja historia mnie zmieniła. Przewartościowała pewne rzeczy. Bo jak mam się martwić szpetną blizną na brzuchu po cc? Czym jest ona w porównaniu z życiem i zdrowiem córci...?
                        Attached Files

                        Skomentuj


                          Odp: Konkurs: Poznaj moją historię

                          Nasza rodzinka sześcioosobowa trwa już od 25 lat naszego małżeństwa.Od początku mimo problemow robionych przez naszych rodziców , bardzo chcieliśmy być razem i od razu zamieszkać osobno.Postawiliśmy na wynajem i tak borykaliśmy się z ciągłą zmianą mieszkań i gdzie tu miejsce na dziecko? Ale Córka nie dała nam wyboru pojawiła się już po roku , była cudna to nic ,że trzeba było wozić w wózku nocami, gdy ząbkowała.Po 4,5 roku pojawił się Syn, bardzo wyczekiwany przez siostrę, potem rozpieszczany przez nią. Życie toczyło się spokojnie mąż pracował ja zajmowałam się domem, aż przyszedł czas na przedszkole syna , niestety nie wypaliło, u mamy najlepiej!Wtedy też chcąc sobie polepszyć stan posiadania otworzyłam sklep , był to strzał w dziesiątkę do czasu pierwszego włamania, po trzech dniach, ale cóż my młodzi naiwni poszliśmy w to dalej, aż do momentu kiedy właścicielka lokalu wypowiedziała nam umowę z dnia na dzień, potem sama otworzyła sklep w tym punkcie, sprytny chwyt. Niestety ratowanie się innym miejscem pogorszyło tylko Naszą sytuację, popadliśmy w zadłużenia, załamaliśmy się porażką. Bałam się każdego pukania w drzwi, gdy tylko dzieci wyszły do szkoły ja zawijałam się w kołdrę i spałam bojąc się wyjścia z domu, mąż starał się wrócić do swojej dawnej pracy niestety bez rezultatu. Obydwoje przeszliśmy depresję, teraz po latach to wiem. W końcu udało mu się wyjechać na kontrakt, a ja dalej borykałam się samodzielnie z problemami.
                          Kiedy córka miała 11 lat , a syn 7 urodziłam córkę, którą oczekiwaliśmy wspólnie .Była radość na przemian ze strachem, ale czułam, że Ona obudzi mnie spowrotem do życia da mi jakiegoś powera. Mimo , że cała rodzina się od nas odwróciła /nikt nie chce się chwalić porażkami swoich bliskich/,aczkolwiek najbardziej my odczuliśmy jej brak w tamtych chwilach.
                          To mimo tego wszystkiego Nasza radość była wielka. Córcia stała się oczkiem w głowach naszej rodziny, a tu nagle niespodziewanie po półtora roku, Niespodzianka czwarte dziecko! Synek oczekiwał brata, niestety dla niego kolejna córeczka. Było to niesamowite, chwilami radosne, chwilami przerażające oczekiwanie, byliśmy zaskoczeni, ale potem już szczęśliwi, że przede wszystkim zdrowe dzieci mamy, więc wszystko musi być dobrze.
                          Teraz patrząc na moje już nastoletnie dzieci, jestem szczęśliwa i chociaż dalej nie mamy swojego kąta na ziemi i nie zawsze jest bogato/ nie wszystko jeszcze spłacone/, rodziny nie ma od lat, niech żałują, że nie poznają moich cudownych dzieci, wiem, że to co nas spotyka uczy nas szacunku do życia i wartości. Nas życie nauczyło, że najważniejsze to BYĆ, a nie MIEĆ. Tyle rzeczy podczas przeprowadzek straciliśmy, był żal, ale potem stwierdzaliśmy, że bez nich też da się żyć. Doświadczenie nasze przekazujemy naszym dzieciom i jednego jestem pewna, co by się w ich życiu wydarzyło złego to będą się wspierać .

                          Skomentuj

                                 
                          Working...
                          X