Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe
Pewnego październikowego dnia 2012 roku przypomniałam sobie, że przecież nie dostałam miesiączki.. Powiedziałam o tym mojemu lubemu (byliśmy ze sobą rok). Nie zważaliśmy na późną godzinę, wsiedliśmy do samochodu i pognaliśmy szybko do apteki. Całą drogę modliłam się, żeby to nie było to o czym myślę, że jeszcze mam czas.. Miałam wtedy 17 lat. Kupiliśmy owy test ciążowy. Gdy tylko weszłam do domu, od razu go zrobiłam. Wyszły 2 kreski, choć ta jedna była taka niewyraźna. Nie spałam do rana, myślałam nad tym, co będzie dalej, co z moją szkołą (uczyłam się zaocznie), o naszych rodzicach nie myślałam, bo w styczniu miałam mieć 18. Następnego dnia niewyspana poszłam do lekarza. 7 tydzień ciąży, usłyszałam bijące serduszko, aż zakręciła mi się łza w oku. Ale to łza wzruszenia, bo od razu pokochałam moją małą "fasolkę". Powiadomiliśmy rodziców, że będziemy mieli dzidziusia. Ich reakcja była bardzo ciekawa, bo ucieszyli się. Po tygodniu zaczęły mi się mdłości, a na dodatek wstręt do zapachów. Okropnie przechodziłam tę ciążę. 14 stycznia 2012 roku miałam zlecone szczegółowe badanie USG, na które bardzo się cieszyłam. Tego dnia od samego rana nic mi nie wychodziło, na dodatek okazało się, że Pani doktor nie ma mojej kartoteki i wówczas musiałam czekać do końca kolejki. Gdy nadeszła moja kolej jak to przy badaniu USG rozebrałam się od pasa w dół. Pani zaczęła mnie badać, aż tu nagle oznajmia, że coś jest nie tak, że nie ma pulsu, że serduszko nie bije. Wypisała mi skierowanie do szpitala. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, bo to moja pierwsza ciąża, ale po chwili zrozumiałam, że nie będziemy rodzicami. Załamałam się. Nie wierzyłam w to co usłyszałam i dla sprawdzenia pojechałam z moim partnerem do innego lekarza, który również to potwierdził. Nastąpiło obumarcie. Czekał mnie zabieg wyłyżeczkowania jamy macicy, który odbył się na drugi dzień. Płakałam jak bóbr. Minął tydzień, dwa, a ja nadal tęskniłam za moim maleństwem. Rozmawiając z moim chłopakiem, doszliśmy do wniosku, że to nie był ten czas, że Pan Bóg uznał, że czegoś nam brakuje.
Minął rok, ja znalazłam pracę, nadal się uczyłam zaocznie. Pracowałam w sklepie z odzieżą dziecięcą, gdzie często wpadałam na kobiety w ciąży, którym zazdrościłam, bo ból po stracie dziecka mi nie minął. Nadal marzyłam o dziecku, staraliśmy się z moim chłopakiem, ale nie wychodziło nam. 2 kwietnia oświadczył mi się, oczywiście odpowiedziałam TAK! Byłam szczęśliwa. I tak mijał nam dzień po dniu. 25 maja dziwnie się czułam, czekałam na miesiączkę, którą z moich obliczeń miałam dostać tego dnia. Pomyślałam, może kupię test ciążowy. Co mi szkodzi, może tym razem się udało. I tak zrobiłam, byłam tego dnia w szkole, wracając do domu, zakupiłam test. Nie czekając na poranny mocz, zrobiłam go od razu. Moim oczom ukazały się 2 kreski, 2 upragnione kreseczki! Dostałam prezent na Dzień Matki, który był na drugi dzień. Szybko zadzwoniłam do narzeczonego i oznajmiłam mu, że udało się, będziemy rodzicami! Jak tylko dostałam wolne w pracy, poszłam do lekarza. 5 tydzień ciąży, przewidywana data porodu 29 stycznia 2015 (data moich urodzin). I oczywiście usłyszałam, że jestem za młoda na dziecko, żebym trochę świata pozwiedzała. Odpowiedziałam - "Świat to ja sobie pozwiedzam z moim dzidziusiem".
Ciąża mijała mi bardzo dobrze, nie miałam żadnych mdłości ani wstrętu do zapachów. Ustaliliśmy z mężem datę ślubu - 4 października 2014.
Brzuszek z tygodnia na tydzień rosnął, dostałam skierowanie na badania prenatalnie, na których w 12 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że będziemy mieć syna, upragnionego. Byłam jeszcze bardziej szczęśliwsza! Uwielbiałam wizyty u lekarza, a szczególnie USG, na którym podglądałam mojego maluszka. Świetnie się rozwijał.. Już w 18 tygodniu poczułam pierwszego kopniaczka.. Wszytko mijało pomyślnie. Nadszedł dzień ślubu, nasz synek był bardzo aktywny. Podczas przysięgi małżeńskiej dawał się we znaki. Cieszyłam się bardzo, że nasz syn urodzi się, gdy będziemy już małżeństwem. Zaraz po weselu nastąpił czas oczekiwania, mimo, że 4 miesiące były do porodu, to ja jednak czułam, że ten ważny dzień nadejdzie szybciej. Wpadłam w wir zakupów. Kiedy tylko zobaczyłam coś ładnego dla naszego dzidziusia - kupowałam. Przygotowaliśmy naszemu synkowi całą wyprawkę, nawet łóżeczko, które jest pokoleniowe, bo w nim spał mój narzeczony i jego siostry. Ja też byłam już spakowana.
14 stycznia 2015 roku o 5 rano, obudziłam się, poczułam się "mokra", poszłam do toalety, to chyba już! To wody płodowe mi odchodzą! Wzięłam prysznic, wróciłam na łóżko i zaczęłam rozmyślać, to już, dziś poznam mojego syna, naszego syna. Obudziłam męża, ten wyparował z łóżka jakby się co najmniej paliło. Szybko się ubrał i pojechaliśmy po szpitala. Jakiś czas minął zanim wzięli mnie na porodówkę - sprawy papierkowe. W końcu zostałam zbadana. 4 cm rozwarcia, dziś pani urodzi - usłyszałam. Wreszcie zabrali mnie na salę porodową, mąż był ze mną. Na pierwszy rzut, lewatywa. Coś nieprzyjemnego. Zostałam podpięta pod kroplówkę i KTG. Początkowo poród nie był taki zły, skurcze nie były aż tak bolesne, do czasu.. Dostałam propozycję ze skorzystania z wanny, podobno ciepła woda relaksuje. Skorzystałam, rzeczywiście czułam się lepiej. Po pół godzinie wyszłam z wody. Mąż mnie masował, podawał wodę. Godzina 15 miałam już dość, pragnęłam zasnąć i przespać to wszystko. Zawołałam pielęgniarkę, czy mogę na łóżko porodowe, bo ta kazała mi żebym stała i korzystała z takiego specjalnego krzesełka. Pozwoliła mi, sprawdziła rozwarcie - 10cm, możemy próbować. Dostałam całą instrukcję, co robić. Gdy poczułam skurcz zaczęłam przeć, mąż schował się z wrażenia za łóżko porodowe, drugi skurcz, kolejna próba i jest główka, próbujemy dalej.. Skurcz, parcie.. I jest. Dostałam mojego Mikołajka na ręce, był taki nagi, mokry, cudowny. I miał śliczne niebieskie oczy! Pani doktor zrobiła swoje, mogłam przejść na normalne łóżko i trwać w chwili z moim synkiem ciało do ciała. I tak 2 godziny. Chwilo trwaj!
Można by pomyśleć zbieg okoliczności. Mikołaj urodził się 14 stycznia (dzień, w którym 2 lata temu straciłam pierwszego dzidziusia, jak się okazało, mój tata też się urodził 14 stycznia) 2015 roku, o godzinie 15.25 z wagą 3480 i 55cm szczęścia do kochania. Jestem szczęśliwą żoną i matką. Wierzę, że nasza pierwsza kruszynka patrzy na nas z góry!
Teraz Mikołaj będzie obchodził roczek. Już chodzi i jako pierwsze słowo powiedział MAMA, moja mama się śmieje, że jak dziecko najpierw powie mama, to następna będzie córka! Postaramy się o nią za kilka lat.
Pewnego październikowego dnia 2012 roku przypomniałam sobie, że przecież nie dostałam miesiączki.. Powiedziałam o tym mojemu lubemu (byliśmy ze sobą rok). Nie zważaliśmy na późną godzinę, wsiedliśmy do samochodu i pognaliśmy szybko do apteki. Całą drogę modliłam się, żeby to nie było to o czym myślę, że jeszcze mam czas.. Miałam wtedy 17 lat. Kupiliśmy owy test ciążowy. Gdy tylko weszłam do domu, od razu go zrobiłam. Wyszły 2 kreski, choć ta jedna była taka niewyraźna. Nie spałam do rana, myślałam nad tym, co będzie dalej, co z moją szkołą (uczyłam się zaocznie), o naszych rodzicach nie myślałam, bo w styczniu miałam mieć 18. Następnego dnia niewyspana poszłam do lekarza. 7 tydzień ciąży, usłyszałam bijące serduszko, aż zakręciła mi się łza w oku. Ale to łza wzruszenia, bo od razu pokochałam moją małą "fasolkę". Powiadomiliśmy rodziców, że będziemy mieli dzidziusia. Ich reakcja była bardzo ciekawa, bo ucieszyli się. Po tygodniu zaczęły mi się mdłości, a na dodatek wstręt do zapachów. Okropnie przechodziłam tę ciążę. 14 stycznia 2012 roku miałam zlecone szczegółowe badanie USG, na które bardzo się cieszyłam. Tego dnia od samego rana nic mi nie wychodziło, na dodatek okazało się, że Pani doktor nie ma mojej kartoteki i wówczas musiałam czekać do końca kolejki. Gdy nadeszła moja kolej jak to przy badaniu USG rozebrałam się od pasa w dół. Pani zaczęła mnie badać, aż tu nagle oznajmia, że coś jest nie tak, że nie ma pulsu, że serduszko nie bije. Wypisała mi skierowanie do szpitala. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, bo to moja pierwsza ciąża, ale po chwili zrozumiałam, że nie będziemy rodzicami. Załamałam się. Nie wierzyłam w to co usłyszałam i dla sprawdzenia pojechałam z moim partnerem do innego lekarza, który również to potwierdził. Nastąpiło obumarcie. Czekał mnie zabieg wyłyżeczkowania jamy macicy, który odbył się na drugi dzień. Płakałam jak bóbr. Minął tydzień, dwa, a ja nadal tęskniłam za moim maleństwem. Rozmawiając z moim chłopakiem, doszliśmy do wniosku, że to nie był ten czas, że Pan Bóg uznał, że czegoś nam brakuje.
Minął rok, ja znalazłam pracę, nadal się uczyłam zaocznie. Pracowałam w sklepie z odzieżą dziecięcą, gdzie często wpadałam na kobiety w ciąży, którym zazdrościłam, bo ból po stracie dziecka mi nie minął. Nadal marzyłam o dziecku, staraliśmy się z moim chłopakiem, ale nie wychodziło nam. 2 kwietnia oświadczył mi się, oczywiście odpowiedziałam TAK! Byłam szczęśliwa. I tak mijał nam dzień po dniu. 25 maja dziwnie się czułam, czekałam na miesiączkę, którą z moich obliczeń miałam dostać tego dnia. Pomyślałam, może kupię test ciążowy. Co mi szkodzi, może tym razem się udało. I tak zrobiłam, byłam tego dnia w szkole, wracając do domu, zakupiłam test. Nie czekając na poranny mocz, zrobiłam go od razu. Moim oczom ukazały się 2 kreski, 2 upragnione kreseczki! Dostałam prezent na Dzień Matki, który był na drugi dzień. Szybko zadzwoniłam do narzeczonego i oznajmiłam mu, że udało się, będziemy rodzicami! Jak tylko dostałam wolne w pracy, poszłam do lekarza. 5 tydzień ciąży, przewidywana data porodu 29 stycznia 2015 (data moich urodzin). I oczywiście usłyszałam, że jestem za młoda na dziecko, żebym trochę świata pozwiedzała. Odpowiedziałam - "Świat to ja sobie pozwiedzam z moim dzidziusiem".
Ciąża mijała mi bardzo dobrze, nie miałam żadnych mdłości ani wstrętu do zapachów. Ustaliliśmy z mężem datę ślubu - 4 października 2014.
Brzuszek z tygodnia na tydzień rosnął, dostałam skierowanie na badania prenatalnie, na których w 12 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że będziemy mieć syna, upragnionego. Byłam jeszcze bardziej szczęśliwsza! Uwielbiałam wizyty u lekarza, a szczególnie USG, na którym podglądałam mojego maluszka. Świetnie się rozwijał.. Już w 18 tygodniu poczułam pierwszego kopniaczka.. Wszytko mijało pomyślnie. Nadszedł dzień ślubu, nasz synek był bardzo aktywny. Podczas przysięgi małżeńskiej dawał się we znaki. Cieszyłam się bardzo, że nasz syn urodzi się, gdy będziemy już małżeństwem. Zaraz po weselu nastąpił czas oczekiwania, mimo, że 4 miesiące były do porodu, to ja jednak czułam, że ten ważny dzień nadejdzie szybciej. Wpadłam w wir zakupów. Kiedy tylko zobaczyłam coś ładnego dla naszego dzidziusia - kupowałam. Przygotowaliśmy naszemu synkowi całą wyprawkę, nawet łóżeczko, które jest pokoleniowe, bo w nim spał mój narzeczony i jego siostry. Ja też byłam już spakowana.
14 stycznia 2015 roku o 5 rano, obudziłam się, poczułam się "mokra", poszłam do toalety, to chyba już! To wody płodowe mi odchodzą! Wzięłam prysznic, wróciłam na łóżko i zaczęłam rozmyślać, to już, dziś poznam mojego syna, naszego syna. Obudziłam męża, ten wyparował z łóżka jakby się co najmniej paliło. Szybko się ubrał i pojechaliśmy po szpitala. Jakiś czas minął zanim wzięli mnie na porodówkę - sprawy papierkowe. W końcu zostałam zbadana. 4 cm rozwarcia, dziś pani urodzi - usłyszałam. Wreszcie zabrali mnie na salę porodową, mąż był ze mną. Na pierwszy rzut, lewatywa. Coś nieprzyjemnego. Zostałam podpięta pod kroplówkę i KTG. Początkowo poród nie był taki zły, skurcze nie były aż tak bolesne, do czasu.. Dostałam propozycję ze skorzystania z wanny, podobno ciepła woda relaksuje. Skorzystałam, rzeczywiście czułam się lepiej. Po pół godzinie wyszłam z wody. Mąż mnie masował, podawał wodę. Godzina 15 miałam już dość, pragnęłam zasnąć i przespać to wszystko. Zawołałam pielęgniarkę, czy mogę na łóżko porodowe, bo ta kazała mi żebym stała i korzystała z takiego specjalnego krzesełka. Pozwoliła mi, sprawdziła rozwarcie - 10cm, możemy próbować. Dostałam całą instrukcję, co robić. Gdy poczułam skurcz zaczęłam przeć, mąż schował się z wrażenia za łóżko porodowe, drugi skurcz, kolejna próba i jest główka, próbujemy dalej.. Skurcz, parcie.. I jest. Dostałam mojego Mikołajka na ręce, był taki nagi, mokry, cudowny. I miał śliczne niebieskie oczy! Pani doktor zrobiła swoje, mogłam przejść na normalne łóżko i trwać w chwili z moim synkiem ciało do ciała. I tak 2 godziny. Chwilo trwaj!
Można by pomyśleć zbieg okoliczności. Mikołaj urodził się 14 stycznia (dzień, w którym 2 lata temu straciłam pierwszego dzidziusia, jak się okazało, mój tata też się urodził 14 stycznia) 2015 roku, o godzinie 15.25 z wagą 3480 i 55cm szczęścia do kochania. Jestem szczęśliwą żoną i matką. Wierzę, że nasza pierwsza kruszynka patrzy na nas z góry!
Teraz Mikołaj będzie obchodził roczek. Już chodzi i jako pierwsze słowo powiedział MAMA, moja mama się śmieje, że jak dziecko najpierw powie mama, to następna będzie córka! Postaramy się o nią za kilka lat.
Skomentuj