Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Boję sie porodu

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    #16
    Odp: Boję sie porodu

    Witam, zastanawiam się tylko dlaczego kobiety chcą czytać jakieś złe relacje z porodów, komplikacje i inne straszne historie. To jest samonakręcająca sie maszyna. Znajoma, która raxem ze mną nosiła brzuszek panikowała stasznie i wymyślała czarne scenariusze i miała do mnie pretensje że nie chcę słuchać... ale po co? W końcu i ona urodziła a teraz znowu jest w stanie odmiennym
    Ja pamiętam, że mi się staaasznie nudziło

    Skomentuj


      #17
      Odp: Boję sie porodu

      Pragnęłam porodu naturalnego, niestety jeden z bliźniaków ułożony był poprzecznie, pod żebrami, co wykluczało przyjście na świat siłami natury...

      Ciąża - choć zaplanowana, wymarzona, wytęskniona - nosiła znamiona czegoś osnutego traumą. Cztery hospitalizacje (zagrożona od szóstego tygodnia), kilkanaście - w porywach do kilkudziesięciu - rozmaitych pigułek dziennie (zwiększona dawka kwasu foliowego, potasu, magnezu, żelaza, preparatów witaminowo-minerałowych, Urosepty, No Spy etc.), krążek dopochwowy, co cztery godziny tabletka na podtrzymanie, co cztery dni zastrzyk na podtrzymanie. Zakaz wstawania. Przez ostatni miesiąc kazano mi nawet ograniczyć wychodzenie ze szpitalnego łoża gdy chodziło o pójście do talety (zaprzyjaźnić miałam się z basenikiem). Patologia ciąży stała się (przymusowo) moim drugim domem. Dla dobra dzieci znosiłam to z należną pokorą, choć nie powiem, że było łatwo.

      Marzyłam zatem o jak najszybszym rozwiązaniu, choć w głębi duszy zżerały mnie wyrzuty sumienia, bowiem zdawałam sobie sprawę, iż moje dzieci jak najdłużej powinny być w moim brzuchu (inkubatorze najbezpieczniejszym ze wszystkich). Ciążyła mi ta ciąża!
      Akcja porodowa rozpoczęła się osiem tygodni przed terminem. To zdecydowanie za wcześnie, było to zagrożenie dla moich dzieci (które przecież nie miały jeszcze rozwiniętych płucek). Z olbrzymim zaangażowaniem i poświęceniem lekarze i położne/pielęgniarki walczyły o utrzymanie w naturalnym środowisku moich dzieci. Zostałam podłączona pod rozmaite kroplówki, pompy dawkujące nieznane mi leki, dostałam zastrzyk na rozwinięcie płuc. Robiono co w mocy lekarzy, bowiem w tym szpitalu nie ma oddziału intensywej terapii dla noworodków (a w najbliższym, oddalonym o trzydzieści kilometrów, powiedziano, że nie przyjmą nas z powodu braku wolnych inkubatorów (sic!)). Udało się. Jeszcze dwa tygodnie "chowałam w sobie" swoje skarby najdroższe.
      Jednak od tamtego czasu miałam stale skurcze, kilka razy dziennie monitorowano nas poprzez ktg. Tak przywykłam do tych skurczy (charakteryzuje mnie duża tolerancja bólu), że tak naprawdę wcale nie poczułam, że nadszedł "Ten Moment". Przez ostatnie dwa tygodnie bolesne skurcze wpisały się w moją codzienność szpitalną, były częścią mnie, stały sie tak oczywiste jak oddychanie...
      Zdziwiłam się, gdy podczas porannej, rutynowej kontroli usłyszałam: "Niech pani nie wstaje... rozwarcie na 5 cm... krążek puścił... golimy... na salę..." Wierzcie mi, że codziennie zjeżdżałam na badanie przygotowana na to (woda, telefon, chusteczki); codziennie, ale nie tego ranka... Owszem, bolało mnie w nocy, ale nie więcej niż zwykle.
      Doktor użyczył mi telefonu, bym zadzwoniła do partnera z wiadomością, że właśnie zabierają mnie na cięcie... A potem to już pamiętam jakieś strzępki jedynie, migawki jak z kina, mizerne kadry zdarzeń...
      Koszula szpitalna-golenie-wywiad-wkłucie w kręgosłup-zimno-drgawki nie do opanowania-czułam jak mnie smarują i rozcinają-dostałam maseczkę na twarz-rzekłam: "ale mi dziwnie" i odpłynęłam. Do dzisiejszego dnia nie wiem, dlaczego ostatecznie dostałam znieczulenie ogólne...
      Gdy się obudziłam pamiętam, że bolało mnie gardło (miałam jakąś rurkę) i nie mogłam ruszyć się od pasa w dół. Przyniesiono mi (po kolei) bliźnięta, miałam problem z nakarmieniem ich. Całej reszty już (w sensie opieki poporodowej) nie wspominam miło.
      A poród? Niby oczywisty, wyczekiwany, ale także tak niespodziewany, wszystko działo się tak błyskawicznie, że mój umysł ledwo zdążył to zarejestrować i przetrawić.
      Zapomniałam dodać, że synowie urodzili się sześć tygodni przed terminem. Mieli: 2590 g i 49 cm, 2630 g i 51 cm. Oboje dostali po 10 pkt. i nie leżeli nawet w inkubatorach.

      ... i odtąd nic nie było już jak dawniej...

      (niestety nie mam elektronicznych fotek z tamtego okresu szpitalnego ani zaraz po nim)
      Attached Files

      Skomentuj


        #18
        Odp: Boję sie porodu

        Będąc w ciąży, jak każda z nas, bardzo bałam się porodu, bo nie wiedziałam co mnie czeka. Strach przed nieznanym jest czymś naturalnym. Dodatkowym stresem były dla mnie historie opowiadane przez koleżanki, ciocie, znajome jak ciężko jest rodzić, jak bardzo to boli, jakie to wszystko trudne. Ale były również takie historie, które podnosiły na duchu i ja starałam się zapamiętywać właśnie takie, te pozytywne, ponieważ każda z nas jest inna i inaczej będzie rodziła. W pewnym momencie zrozumiałam, że bez względu na to, jaki będzie poród mojego dziecka, ja dam z siebie wszystko i wytrzymam wszystko. Tak właśnie było: ból przerósł moje oczekiwania ale mimo tego, nie skorzystałam ze znieczulenia. Rodząc mojego synka myślałam tylko o tym, że każda sekunda zbliża mnie do momentu, kiedy zobaczę go i wtedy może być już tylko lepiej. I tak było -
        poród trwał kilka godzin a nagroda jest wielka - radość każdego dnia z cudu, jakim jest moje dziecko.
        Last edited by agatti; 01-09-2011, 14:30.
        Tymoteusz - ur. 03.09.09

        Skomentuj

               
        Working...
        X