Witam Forumowiczki,
Mam obecnie 30 lat i jestem od pół roku samotną matka, mam 2 letniego synka. Zdecydowałam się poprosić mojego partnera (nie mamy ślubu) o wyprowadzenie się... teraz czasem dopadają mnie wątpliwości, zaczynam sobie wmawiać, że może nie było tak źle... może to nie były wystarczające powody do rozstania, że krzywdzę tym dziecko i jestem egoistką! Że powinnam z nim żyć, mimo wszystko, bo jest dziecko...
Z perspektywy czasu widzę, że ten związek nigdy nie miał szans na przetrwanie, to było takie 'ja wam pokaże, że mi się uda' i długo ukrywałam to, że nie czuje się szczęśliwa... zwalałam raczej wszystko na dziecko, że zmęczona jestem itp. Po pierwsze mój partner od ponad 10 lat zmaga się z nałogiem jakim jest hazard... nie chce się leczyć, bo twierdził, że my mu pomożemy wyjść z nałogu. Nie pomogliśmy... ciągle się zdarzały wpadki, wyjścia nocne z domu itp. Do tego pojawił się alkohol, po którym potrafił nagadać mi głupot, że czułam się naprawdę źle. Zresztą nawet jak jest trzeźwy to potrafi tak nagadać, że doprowadza mnie to do płaczu... Nie chce tu opowiadać szczegółowo poszczególnych sytuacji, bo pewnie nie chciałoby Wam się tego czytać albo uznalibyście mnie za kompletna idiotkę, że nie zakończyłam tego związku wcześniej przed pojawianiem się dziecka. Odkąd pojawiło się dziecko, to oczywiście na początku mi pomagał, a potem twierdził, że on pracuje, ja jestem na wychowawczym to ja mam się nim zajmować. Jak wychodziłam na parę godzin to oczywiście musiał sobie podrinkować i urządzał z synkiem dyskoteki, bo nasz Piotruś lubił tańczyć na rączkach, a jak nie tańczył z nim to marudził mu i nie mógł tego znieść - i wtedy pomagały mu drinki. Jak przychodził weekend to w sobotę rano nawet nie wstawał albo przenosił się do sypialni i dogorywał po upojnym wieczorze piątkowym i szedł spać, a ja dzieckiem na spacer, jak Piotruś szedł spać to on też i tylko czekał na obiad. Potrafił być tak wulgarny w słowach czasami, że ja z dzieckiem na rękach płakałam bo nie mogłam tego znieść.
Do tego doszły problemy z moja mamą. Nie przypadli sobie do gustu, ale trzymali fason jak byli koło siebie, ale ile sie musiałam nasłuchać o mojej mamie to szok... ona raczej nigdy nie wypowiadała się o nim, ale ja wiedziałam, że nie przepada za nim...
Do tego jest pedantem i wiecznie słyszę, ze bajzel i bajzel...
W każdym razie mija pół roku i czasem zaczynam zapominać o tych przykrych sytuacjach i wtedy dopadają mnie wątpliwości czy słusznie postąpiłam. On tez potrafi mi nagadać teraz, że to przez moja mamę wszystko, ze ja zaczynam się zastanawiać czy nie jest ona winna. Że za dużo się wtrącała (mieszkamy sami, co prawda w jej mieszkaniu, ale wiadomo, ze będzie moje i jest moje tak jakby). Przychodziła owszem, ale raczej pomagała z dzieckiem, chodziła na spacery, gotowała (miał obiad), a potem sie ulatniała, nawet się raczej nie widzieli.
Kiedy podjęłam decyzje o rozstaniu myślałam o alkoholu, hazardzie i tym, ze wszystko jest na mojej głowie (a przecież wróciłam do pracy). Nie robił w domu nic, tylko praca i praca, zaczął popijać nawet w tygodniu, a ja wszystko.... nawet jak miałam cos do zrobienia do pracy to musiałam najpierw uspać dziecko, a potem mogłam sobie robić, bo on oglądał film.
Obecnie stosunki są poprawne, przyjeżdża na weekendy, wychodzi na spacery, a ja przynajmniej nie widzę jak pije, nie ! głupich tekstów w przypływie agresji i nie słucham jak gotuje o 12 w nocy bo zrobił się głodny. Przytyłam trochę, odżyłam, nie wkurza mnie to wieczne jego leżenie i teksty 'kup mi whisky'. kiedy szlam na zakupy... a potem obrażał się jak nie kupiłam, że jestem skąpa itp. Nigdy nie było wiadomo, czy pójdzie pograć do kasyna czy nie...
Ciężko mi strasznie psychicznie, ciągle myślę, czy dobrze zrobiłam ze go 'wygoniłam'. On raczej nie wykazuje chęci powrotu, ciągle tylko słyszę, ze moja mama to to albo tamto i nie ma szans... ja mu tłumaczę, że moja mama nie ma tu nic do rzeczy, ze jego hazard i alkoholizm, agresja i lenistwo mi nie odpowiadają...
Ostatnio mi powiedział, że nasza koleżanka wspólna stanęła za mężem jak teściowa mu coś powiedziała,a ja mówię do niego,że może jest tego wart, poza tym zmienił się nie do poznania...
Szkoda mi Piotusia bardzo, ale dziecko nie może mieć nieszczęśliwej matki, bo za parę lat, to bym miała nerwicę... nasza wspólna przyjacióła mówi, że ona jest taki władczy, że musi być wszystko, tak jak on chce, że wie, że czasami źle robi, ale... i zawsze ma jakieś 'ale' albo wytłumaczenie dlaczego coś zrobiła albo tekst w stylu, że ja mu zrobiłam to...
Pisać by jeszcze długo... wątpliwości się pojawiają, ale nie zamierzam go prosić, żeby wrócił, bo jak przypomnę sobie, to wszystko co czasami robił...
Mam obecnie 30 lat i jestem od pół roku samotną matka, mam 2 letniego synka. Zdecydowałam się poprosić mojego partnera (nie mamy ślubu) o wyprowadzenie się... teraz czasem dopadają mnie wątpliwości, zaczynam sobie wmawiać, że może nie było tak źle... może to nie były wystarczające powody do rozstania, że krzywdzę tym dziecko i jestem egoistką! Że powinnam z nim żyć, mimo wszystko, bo jest dziecko...
Z perspektywy czasu widzę, że ten związek nigdy nie miał szans na przetrwanie, to było takie 'ja wam pokaże, że mi się uda' i długo ukrywałam to, że nie czuje się szczęśliwa... zwalałam raczej wszystko na dziecko, że zmęczona jestem itp. Po pierwsze mój partner od ponad 10 lat zmaga się z nałogiem jakim jest hazard... nie chce się leczyć, bo twierdził, że my mu pomożemy wyjść z nałogu. Nie pomogliśmy... ciągle się zdarzały wpadki, wyjścia nocne z domu itp. Do tego pojawił się alkohol, po którym potrafił nagadać mi głupot, że czułam się naprawdę źle. Zresztą nawet jak jest trzeźwy to potrafi tak nagadać, że doprowadza mnie to do płaczu... Nie chce tu opowiadać szczegółowo poszczególnych sytuacji, bo pewnie nie chciałoby Wam się tego czytać albo uznalibyście mnie za kompletna idiotkę, że nie zakończyłam tego związku wcześniej przed pojawianiem się dziecka. Odkąd pojawiło się dziecko, to oczywiście na początku mi pomagał, a potem twierdził, że on pracuje, ja jestem na wychowawczym to ja mam się nim zajmować. Jak wychodziłam na parę godzin to oczywiście musiał sobie podrinkować i urządzał z synkiem dyskoteki, bo nasz Piotruś lubił tańczyć na rączkach, a jak nie tańczył z nim to marudził mu i nie mógł tego znieść - i wtedy pomagały mu drinki. Jak przychodził weekend to w sobotę rano nawet nie wstawał albo przenosił się do sypialni i dogorywał po upojnym wieczorze piątkowym i szedł spać, a ja dzieckiem na spacer, jak Piotruś szedł spać to on też i tylko czekał na obiad. Potrafił być tak wulgarny w słowach czasami, że ja z dzieckiem na rękach płakałam bo nie mogłam tego znieść.
Do tego doszły problemy z moja mamą. Nie przypadli sobie do gustu, ale trzymali fason jak byli koło siebie, ale ile sie musiałam nasłuchać o mojej mamie to szok... ona raczej nigdy nie wypowiadała się o nim, ale ja wiedziałam, że nie przepada za nim...
Do tego jest pedantem i wiecznie słyszę, ze bajzel i bajzel...
W każdym razie mija pół roku i czasem zaczynam zapominać o tych przykrych sytuacjach i wtedy dopadają mnie wątpliwości czy słusznie postąpiłam. On tez potrafi mi nagadać teraz, że to przez moja mamę wszystko, ze ja zaczynam się zastanawiać czy nie jest ona winna. Że za dużo się wtrącała (mieszkamy sami, co prawda w jej mieszkaniu, ale wiadomo, ze będzie moje i jest moje tak jakby). Przychodziła owszem, ale raczej pomagała z dzieckiem, chodziła na spacery, gotowała (miał obiad), a potem sie ulatniała, nawet się raczej nie widzieli.
Kiedy podjęłam decyzje o rozstaniu myślałam o alkoholu, hazardzie i tym, ze wszystko jest na mojej głowie (a przecież wróciłam do pracy). Nie robił w domu nic, tylko praca i praca, zaczął popijać nawet w tygodniu, a ja wszystko.... nawet jak miałam cos do zrobienia do pracy to musiałam najpierw uspać dziecko, a potem mogłam sobie robić, bo on oglądał film.
Obecnie stosunki są poprawne, przyjeżdża na weekendy, wychodzi na spacery, a ja przynajmniej nie widzę jak pije, nie ! głupich tekstów w przypływie agresji i nie słucham jak gotuje o 12 w nocy bo zrobił się głodny. Przytyłam trochę, odżyłam, nie wkurza mnie to wieczne jego leżenie i teksty 'kup mi whisky'. kiedy szlam na zakupy... a potem obrażał się jak nie kupiłam, że jestem skąpa itp. Nigdy nie było wiadomo, czy pójdzie pograć do kasyna czy nie...
Ciężko mi strasznie psychicznie, ciągle myślę, czy dobrze zrobiłam ze go 'wygoniłam'. On raczej nie wykazuje chęci powrotu, ciągle tylko słyszę, ze moja mama to to albo tamto i nie ma szans... ja mu tłumaczę, że moja mama nie ma tu nic do rzeczy, ze jego hazard i alkoholizm, agresja i lenistwo mi nie odpowiadają...
Ostatnio mi powiedział, że nasza koleżanka wspólna stanęła za mężem jak teściowa mu coś powiedziała,a ja mówię do niego,że może jest tego wart, poza tym zmienił się nie do poznania...
Szkoda mi Piotusia bardzo, ale dziecko nie może mieć nieszczęśliwej matki, bo za parę lat, to bym miała nerwicę... nasza wspólna przyjacióła mówi, że ona jest taki władczy, że musi być wszystko, tak jak on chce, że wie, że czasami źle robi, ale... i zawsze ma jakieś 'ale' albo wytłumaczenie dlaczego coś zrobiła albo tekst w stylu, że ja mu zrobiłam to...
Pisać by jeszcze długo... wątpliwości się pojawiają, ale nie zamierzam go prosić, żeby wrócił, bo jak przypomnę sobie, to wszystko co czasami robił...
Skomentuj