Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    #16
    Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

    Pewnego październikowego dnia 2012 roku przypomniałam sobie, że przecież nie dostałam miesiączki.. Powiedziałam o tym mojemu lubemu (byliśmy ze sobą rok). Nie zważaliśmy na późną godzinę, wsiedliśmy do samochodu i pognaliśmy szybko do apteki. Całą drogę modliłam się, żeby to nie było to o czym myślę, że jeszcze mam czas.. Miałam wtedy 17 lat. Kupiliśmy owy test ciążowy. Gdy tylko weszłam do domu, od razu go zrobiłam. Wyszły 2 kreski, choć ta jedna była taka niewyraźna. Nie spałam do rana, myślałam nad tym, co będzie dalej, co z moją szkołą (uczyłam się zaocznie), o naszych rodzicach nie myślałam, bo w styczniu miałam mieć 18. Następnego dnia niewyspana poszłam do lekarza. 7 tydzień ciąży, usłyszałam bijące serduszko, aż zakręciła mi się łza w oku. Ale to łza wzruszenia, bo od razu pokochałam moją małą "fasolkę". Powiadomiliśmy rodziców, że będziemy mieli dzidziusia. Ich reakcja była bardzo ciekawa, bo ucieszyli się. Po tygodniu zaczęły mi się mdłości, a na dodatek wstręt do zapachów. Okropnie przechodziłam tę ciążę. 14 stycznia 2012 roku miałam zlecone szczegółowe badanie USG, na które bardzo się cieszyłam. Tego dnia od samego rana nic mi nie wychodziło, na dodatek okazało się, że Pani doktor nie ma mojej kartoteki i wówczas musiałam czekać do końca kolejki. Gdy nadeszła moja kolej jak to przy badaniu USG rozebrałam się od pasa w dół. Pani zaczęła mnie badać, aż tu nagle oznajmia, że coś jest nie tak, że nie ma pulsu, że serduszko nie bije. Wypisała mi skierowanie do szpitala. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, bo to moja pierwsza ciąża, ale po chwili zrozumiałam, że nie będziemy rodzicami. Załamałam się. Nie wierzyłam w to co usłyszałam i dla sprawdzenia pojechałam z moim partnerem do innego lekarza, który również to potwierdził. Nastąpiło obumarcie. Czekał mnie zabieg wyłyżeczkowania jamy macicy, który odbył się na drugi dzień. Płakałam jak bóbr. Minął tydzień, dwa, a ja nadal tęskniłam za moim maleństwem. Rozmawiając z moim chłopakiem, doszliśmy do wniosku, że to nie był ten czas, że Pan Bóg uznał, że czegoś nam brakuje.
    Minął rok, ja znalazłam pracę, nadal się uczyłam zaocznie. Pracowałam w sklepie z odzieżą dziecięcą, gdzie często wpadałam na kobiety w ciąży, którym zazdrościłam, bo ból po stracie dziecka mi nie minął. Nadal marzyłam o dziecku, staraliśmy się z moim chłopakiem, ale nie wychodziło nam. 2 kwietnia oświadczył mi się, oczywiście odpowiedziałam TAK! Byłam szczęśliwa. I tak mijał nam dzień po dniu. 25 maja dziwnie się czułam, czekałam na miesiączkę, którą z moich obliczeń miałam dostać tego dnia. Pomyślałam, może kupię test ciążowy. Co mi szkodzi, może tym razem się udało. I tak zrobiłam, byłam tego dnia w szkole, wracając do domu, zakupiłam test. Nie czekając na poranny mocz, zrobiłam go od razu. Moim oczom ukazały się 2 kreski, 2 upragnione kreseczki! Dostałam prezent na Dzień Matki, który był na drugi dzień. Szybko zadzwoniłam do narzeczonego i oznajmiłam mu, że udało się, będziemy rodzicami! Jak tylko dostałam wolne w pracy, poszłam do lekarza. 5 tydzień ciąży, przewidywana data porodu 29 stycznia 2015 (data moich urodzin). I oczywiście usłyszałam, że jestem za młoda na dziecko, żebym trochę świata pozwiedzała. Odpowiedziałam - "Świat to ja sobie pozwiedzam z moim dzidziusiem".
    Ciąża mijała mi bardzo dobrze, nie miałam żadnych mdłości ani wstrętu do zapachów. Ustaliliśmy z mężem datę ślubu - 4 października 2014.
    Brzuszek z tygodnia na tydzień rosnął, dostałam skierowanie na badania prenatalnie, na których w 12 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że będziemy mieć syna, upragnionego. Byłam jeszcze bardziej szczęśliwsza! Uwielbiałam wizyty u lekarza, a szczególnie USG, na którym podglądałam mojego maluszka. Świetnie się rozwijał.. Już w 18 tygodniu poczułam pierwszego kopniaczka.. Wszytko mijało pomyślnie. Nadszedł dzień ślubu, nasz synek był bardzo aktywny. Podczas przysięgi małżeńskiej dawał się we znaki. Cieszyłam się bardzo, że nasz syn urodzi się, gdy będziemy już małżeństwem. Zaraz po weselu nastąpił czas oczekiwania, mimo, że 4 miesiące były do porodu, to ja jednak czułam, że ten ważny dzień nadejdzie szybciej. Wpadłam w wir zakupów. Kiedy tylko zobaczyłam coś ładnego dla naszego dzidziusia - kupowałam. Przygotowaliśmy naszemu synkowi całą wyprawkę, nawet łóżeczko, które jest pokoleniowe, bo w nim spał mój narzeczony i jego siostry. Ja też byłam już spakowana.
    14 stycznia 2015 roku o 5 rano, obudziłam się, poczułam się "mokra", poszłam do toalety, to chyba już! To wody płodowe mi odchodzą! Wzięłam prysznic, wróciłam na łóżko i zaczęłam rozmyślać, to już, dziś poznam mojego syna, naszego syna. Obudziłam męża, ten wyparował z łóżka jakby się co najmniej paliło. Szybko się ubrał i pojechaliśmy po szpitala. Jakiś czas minął zanim wzięli mnie na porodówkę - sprawy papierkowe. W końcu zostałam zbadana. 4 cm rozwarcia, dziś pani urodzi - usłyszałam. Wreszcie zabrali mnie na salę porodową, mąż był ze mną. Na pierwszy rzut, lewatywa. Coś nieprzyjemnego. Zostałam podpięta pod kroplówkę i KTG. Początkowo poród nie był taki zły, skurcze nie były aż tak bolesne, do czasu.. Dostałam propozycję ze skorzystania z wanny, podobno ciepła woda relaksuje. Skorzystałam, rzeczywiście czułam się lepiej. Po pół godzinie wyszłam z wody. Mąż mnie masował, podawał wodę. Godzina 15 miałam już dość, pragnęłam zasnąć i przespać to wszystko. Zawołałam pielęgniarkę, czy mogę na łóżko porodowe, bo ta kazała mi żebym stała i korzystała z takiego specjalnego krzesełka. Pozwoliła mi, sprawdziła rozwarcie - 10cm, możemy próbować. Dostałam całą instrukcję, co robić. Gdy poczułam skurcz zaczęłam przeć, mąż schował się z wrażenia za łóżko porodowe, drugi skurcz, kolejna próba i jest główka, próbujemy dalej.. Skurcz, parcie.. I jest. Dostałam mojego Mikołajka na ręce, był taki nagi, mokry, cudowny. I miał śliczne niebieskie oczy! Pani doktor zrobiła swoje, mogłam przejść na normalne łóżko i trwać w chwili z moim synkiem ciało do ciała. I tak 2 godziny. Chwilo trwaj!
    Można by pomyśleć zbieg okoliczności. Mikołaj urodził się 14 stycznia (dzień, w którym 2 lata temu straciłam pierwszego dzidziusia, jak się okazało, mój tata też się urodził 14 stycznia) 2015 roku, o godzinie 15.25 z wagą 3480 i 55cm szczęścia do kochania. Jestem szczęśliwą żoną i matką. Wierzę, że nasza pierwsza kruszynka patrzy na nas z góry!
    Teraz Mikołaj będzie obchodził roczek. Już chodzi i jako pierwsze słowo powiedział MAMA, moja mama się śmieje, że jak dziecko najpierw powie mama, to następna będzie córka! Postaramy się o nią za kilka lat.
    Attached Files

    Skomentuj

    •    
         

      #17
      Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

      Termin porodu miałam wyznaczony na 20 maja, torbę jednak miałam spakowaną już dawno i woziłam ją w samochodzie ponieważ mieliśmy 60 km do szpitala. 10 maja wybraliśmy się na komunie do znajomych przy okazji miałam podjechać na badanie KTG do szpitala oraz położna która miała odbierać mój poród miała mnie zobaczyć. Mąż pojechał na wybory, a ja zostałam na KTG. Leżałam sobie spokojnie i grałam w jakąś grę na telefonie. Po 20-30 minutach przyszła położna i powiedziała, że zapis jest prawidłowy. Powiedziała, że mnie jeszcze zbada i mogę wracać na dalszą część imprezy komunijnej. Po czym położna mówi „ Syba ty rodzisz”, a ja do niej „Asia nie rób sobie żartów ja tu wpadłam tylko na chwilę i zaraz wracam na imprezę” . Okazało się, że nie żartowała. Zadzwoniłam do męża żeby szybko wracał do szpitala z torbą bo będę rodzić. Szybka rejestracja, ostatnie badanie USG, przebranie się, lewatywa i byłam już na Sali porodowej. Byłam w ogromnym szoku, nie mogłam uwierzyć że to się dzieje tu i teraz. Maż bardzo mnie wspierał. Po podaniu oksytocyny rozpoczął się poród. Skurcze parte. Po chwili tuliłam już swojego synka w ramionach, a z oczu ciekło mi morze łez. Oczywiście ze wzruszenia. Do szpitala przyjechałam o 15:30 o 19:30 mój syn był już na świecie.

      Skomentuj


        #18
        Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

        To była moja druga ciąża...Wiedziałam już z doświadczenia, że skurcze nie muszą być wcale regularne i występować co 5 minut...

        Skurcze zaczęły się wieczorem. Raz były co 10 minut, innym razem co 40. Jeszcze rano byłam u swojej lekarza prowadzącej, która powiedziała, że jeśli za tydzień nie urodzę to weźmie mnie do szpitala. Także miałam jeszcze trochę czasu

        W nocy skurcze były coraz bardziej bolesne, choć nadal nieregularne. Każde wyjście do toalety powodowało niesamowity ból, a zarazem strach. Jeszcze nigdy mnie tak nie bolało. Około 3 nad ranem postanowiłam iść się wykąpać. Pomogło. Ból powoli znikał. Ulżyło mi, bo przecież trzeba było jeszcze zaprowadzić synka na 6 rano do przedszkola i wtedy mogę już rodzić!

        To był moja największa obawa jeszcze w ciąży. Co zrobimy z synkiem jak zacznę rodzić w środku nocy? Dziadkowie mieszkają daleko, nie zdążyli by przyjechać. Dookoła żadnej rodziny. A znajomi wiadomo. Praca, praca, praca...

        I spełnił się mój koszmar.

        O 3:40 stwierdziłam, że już nie wytrzymam. Co teraz z synkiem? Tylko o to się martwiłam. Mąż mówił, żebym zadzwoniła do sąsiadki. Nie odbierała. Zdenerwowałam się trochę. Zaczęłam powoli ubierać się. Słyszę, że oddzwania. Ucieszyłam się niesamowicie! Jeszcze zanim Mąż zaprowadził synka na górę, okazało się, że poprzedniego dnia zostawili kurtkę w przedszkolu. Ja do połowy zgięta zaczęłam przetrzepywać szafę w poszukiwaniu kurtki zastępczej, bo wiadomo, faceci nie wiedzą gdzie co jest i w co ubrać dziecko

        O 4 rano siedziałam już w samochodzie. Każda dziura i koleina to był istny koszmar!

        Bardzo szybko zostałam przyjęta do szpitala. Pojechaliśmy na oddział, a tam cicho, głucho, nikogo nie ma. Pojawiła się salowa, która obudziła położną. Ta powoli kazała położyć mi się do badania i nagle....zaczęła uwijać się jak w mrowisku i mówi: "Dziewczyno, Ty już rodzisz! Możesz dotknąć główki." Wystraszyłam się i nie chciałam tego zrobić.

        O 4:45 było już po wszystkim. Urodziła się zdrowa i silna dziewczynka. I tak jest do dziś. Gdybym jeszcze trochę poczekała z wyjazdem do szpitala - urodziłabym w domu. Tak powiedziała położna. Dobrze, że szpital był tak blisko.

        Skomentuj


          #19
          Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

          CIĄŻA
          Wszystko zaczęło się w grudniu 2014 r. Chciałam podarować wtedy jeszcze nie Mężowi na gwiazdkę dobrą nowinę, ponieważ czułam tą rosnącą we mnie małą fasolkę, ale jednak jakże się zdziwiłam gdy test ciążowy pokazał tylko jedną kreskę tuż przed kolacją wigilijną.. Tak tak, wiem, najlepiej z rana bo najwięcej hormonów, ale praca, brak testu itp. itd. no i bardzo bardzo chciałam dać taki na świeżo prezent.. Ech nie udało się, jednak myśli wciąż i wciąż krążyły wokół kropeczki.. Minęły święta, a ja cały czas czułam, czułam że ktoś tam mały rośnie w moim brzuszku, moje piersi dziwnie nie mieściły się w biustonoszu, odrzuciło mnie od papierosów (hurra!), zrobiłam się jakaś taka ciepła klucha, ulubione zapachy zaczęły mi przeszkadzać i postanowiłam przyznać się do moich odczuć/uczuć. Mąż, a wtedy jeszcze nie Mąż, jak zawsze wspierający, poszedł ze mną po nowy test, a następnego dnia rano trzymał ze mną kciuki i odliczał czas. Gdy budzik już w końcu dał sygnał, że to już.. Podeszliśmy nieśmiało obydwoje do testu trzymając się za ręce i.. i z ogromną radością obserwowaliśmy dwie bardzo wyraźne czerwone kreseczki! Euforia w naszych sercach utrzymywała się cały czas aż do 30 grudnia, gdy to jeszcze wtedy nie Mąż postanowił się oświadczyć.. Mmmmm świece, przyjemny nastrój, na samo wspomnienie pyszczek się raduje no i się rozmarzyłam, o czym to ja pisałam? Ach tak oświadczyny.. Oczywiście się zgodziłam i euforia zamieniła się chyba w ekstazę, chciałam skakać do nieba, wykrzyczeć światu jaką to jestem szczęściarą. Tak na marginesie ten mój już wtedy Narzeczony, okazał się niezłym gagatkiem, planował oświadczyny od dawna, jednak fasolka pokrzyżowała mu plany i przyspieszyła ten etap. Dzięki Maleńka! Hihi.. Nooo! Podwójne szczęście mnie dopadło, uśmiech nie schodził z mojej twarzy pomimo złego samopoczucia, radość emanowała ze mnie, czułam się najbardziej wyjątkową kobietą na ziemi.. Obydwoje z jeszcze nie Mężem postanowiliśmy się pobrać przed narodzinami i aby scementować naszą miłość, a wszystko odbyło się w kwietniu, oczywiście w cudownym nastroju.. Kolejny piękny dzień Naszego życia! No i stało się! Zainstalowaliśmy gpsy na naszych palcach hihi i nie Mąż stał się Mężem Moim Kochanym Cudownym Wspaniałym.. Och! Love znowuż wskoczyło level wyżej.. W końcu brzuszek się pojawił w 5 miesiącu i kropka stała się bardziej namacalna i w sumie już nie była taką sobie kropką tylko maleńką istotką z bijącym serduszkiem, rączkami, nóżkami, główką, oczkami, usteczkami, po prostu naszym Największym Szczęściem! Och! Znowu się wzruszam na wspomnienie dźwięku serduszka w rytmie stuku puku i ogólnie tych emocji, które towarzyszyły za każdym razem podczas usg.. Łezka radości kręci się w oku.. No! Wracając do historii, gdy w końcu pojawił się ten brzuszek, jak nigdy zaczęłam nosić obcisłe sukienki, bluzki, sweterki, żeby pokazywać ten Mój wyjątkowy stan całemu światu, kochałam, uwielbiałam ten stan i bardzo za nim tęsknię.. Potem zaczął się okres dla nas mniej przyjemny, czyli okres remontu, zmęczenia, rozłąki, braku czasu, tęsknoty, łożyska na przedniej ścianie, a w konsekwencji słabego czucia ruchów, ogromnej zgagi, zadyszki, ciężkości, ale nie poddawaliśmy się! Wspieraliśmy się na każdym kroku! Byliśmy z siebie dumni, że mamy w sobie tak dużo woli do walki i chęci.. Opłaciło się! 1-go sierpnia mogliśmy ponownie zamieszkać razem, przytulić się wszyscy w trójkę do snu, zjeść wspólne śniadanie, spędzić wspólne wieczory na rozmowach.. Takie zwykłe czynności a jakże cieszyły serce! Trwało to lekko ponad miesiąc, aż w końcu nadszedł ten kolejny dla Nas ważny dzień.. 4 wrzesień 2015 r. i pojawiła się ONA ta najważniejsza, którą kochamy najbardziej na świecie!

          Skomentuj


            #20
            Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

            PORÓD
            Nie wiem jak Wy Mamy wspominacie poród, ale dla mnie był on najwspanialszym przeżyciem w moim całym życiu. Około 21:30 3-go września, podczas ostatnich zakupów przed położeniem się następnego dnia w szpitalu (tydzień po terminie) poczułam w końcu te wyczekiwane skurcze. Hurra! Jupi! Wróciliśmy do domu, odświeżyłam się, pomalowałam jeszcze paznokcie u stóp hihi, przygotowałam kanapki, spakowana byłam, no to w drogę. Podczas jazdy w końcu mogłam skupić się nad częstotliwością skurczy. Są! Co 5 min! Bolesne, ale do wytrzymania! Wpadamy do szpitala, informujemy wszystkich z entuzjazmem, że rodzę. Bada lekarz, 3 cm, kieruje na salę porodową. Hip hip hurra. Przechwytuje nas Wspaniała Położna Wiesia, również bada iii.. Yyy zapomniałam powiedzieć lekarzowi, że te 3 cm są od tygodnia, do tego sztywna szyjka, skurcze za słabe. To jeszcze nie ten moment, nie teraz. Och ta Nasza Kochana Wiesia, jak ona się zna na tym wszystkim, więc się jej słuchamy, mimo tego uśmiech nie znika z naszych twarzy. Jest już północ, Mąż wraca do domu, ja mam się zdrzemnąć na oddziale. Sen nie sen, skurcze ciągle wybudzają, zaczynają być coraz mocniejsze. W głowie zakodowane słowa: „Gdy tylko pojawi się krew, proszę koniecznie zgłosić się do siostry z oddziału”. W końcu około 4:20 idę skorzystać z toalety. OoOoł jest krew. Pędzę! „Proszę pokazać”. Zażenowana pokazuję. „Proszę iść na porodówkę”. Biorę co trzeba i lecę szczęśliwa. Wiesia jeszcze jest. Bada iii.. „Proszę zadzwonić po Męża, 4 cm, szyjka zmiękła”. Ogromny LOL pojawia się na twarzy „Mężu przyjeżdżaj zaczynamy rodzić!”. Mąż po około 30 minutach wparował podekscytowany i ze wspaniałym humorem. Jest 5:00 zaczynamy od prysznica. Na szczęście bóle tylko brzuszne. Okrężnymi ruchami, ciepłą (NIE GORĄCĄ!) wodą masujemy brzuszek, nie będziemy przecież sprzeciwiać się Wiesi. Bóle coraz mocniejsze. Kto by pomyślał, że to może tak boleć, a to jeszcze nie koniec! Olaboga. Mija godzina, wracamy. Znów się badamy, jest już 9 cm, tak szybko? WOW! Czas na piłkę i bujanie się na niej, głośne bekanie po każdym skurczu (haha??), wąchanie ręki męża (haha??). Od tamtej pory wkroczyłam w jakiś inny wymiar, w inny niesamowity świat, bolesny ale wspaniały. Jest 7:00 Wiesia ucieka i życzy powodzenia, a do akcji wkracza Położna Kasia. Bada, myśli, analizuje. Mówi „bóle parte”. Podnosi połowę łóżka, karze kleknąć przodem do oparcia w rozkroku, zapierać się o opacie ramionami i przeć. Foch bo kompletnie mi to nie wychodziło, już skreśliłam Kasię, chciałam Wiesię, ale chcieć sobie tylko mogłam. Na szczęście zarządziła znowu zmianę „proszę wstać, przodem do Męża, ręce na ramiona Męża, gdy skurcz to ugiąć nogi i wciskać Męża w podłogę, gdy nie skurcz to delikatnie bujać miednicą”. I wtedy dopiero z Kasią się polubiłam, już nie potrzebowałam Wiesi. Radość powróciła, Mąż szczęśliwy bo mógł pomóc, chodź ramiona miał obolałe hihi. Trwało to chyba pół godziny.„Proszę się położyć, teraz rodzimy na leżąco. Przerwy między skurczami coraz dłuższe. Godzina 7:58. „Jak do dwóch minut nie będzie skurczu i nic nie ruszy to podamy oksytocynę”. O nie! Oksytocyna! Gdybym przed porodem nie wyczytała, jak bardzo bolesne są po tym skurcze to może i by mi to było obojętne, a przecież już tak bardzo bolało i nie wyobrażałam sobie jak mogłoby bardziej boleć. W każdym bądź razie postraszenie pomogło! Zaczęła pojawiać się główka. Hurra. Kasia wzywa Lekarkę, ubiera się w uniform, szykuje stolik. Karze inaczej oddychać. Ale jak to? To źle to robię? Przyj. Oddychaj! Nie wstrzymuj powietrza! Dociskaj głowę i nogi. Niepewność bo nie wychodzi mi to tak jak chcą. Znowu te skurcze uciekają. Sutki.. Masuj/Szczyp/Pieść sutki. Pomogło! Wszyscy pomagają! Lekarka dociska jedną nogę, Kasia i Mąż drugą, a Mąż dodatkowo jeszcze głowę. Przyj mocno! Jest! Udało się! O 8:15 przyszła na świat Nasza Maleńka Istotka, Człowieczek Mały, Szkrabik wyczekiwany. Dla Nas Szczęście ma na imię Nina

            Skomentuj


              #21
              Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

              Każdego dnia dziękuje za życie.
              Nic nie wskazywało na to że za moment za chwilę wydarzy się wielki dramat. To był normalny dzień po prostu jeden z wielu. Niebawem miał rozpocząć się u mnie ósmy miesiąc mojej drugiej ciąży. Cała moja ciąża przebiegała dobrze a wyniki badań wychodziły książkowo. Tylko przytyłam dużo ale która z Nas nie tyje w ciąży. Tego dnia wybierałam się ze starszym synem do stomatologa na umówioną wizytę. Czułam się dobrze. Przebiegu wizyty już nie pamiętam. Natomiast widziałam wystraszoną twarz mojego starszego syna oraz recepcjonistkę która wzywała karetkę pogotowia. Przewieziona do jednego ze szpitali z ciśnieniem 160/100. Spędziłam tam trzy godziny bo lekarze próbowali mi unormować ciśnienie. Po podaniu leków zaczęłam się cała trząść. Niestety leki nie działały a ciśnienie nadał było bardzo wysokie. Rozpoznanie stan przedrzucawkowy zagrażający życiu. Dla wyjaśnienia inne nazwy to: gestoza, zatrucie ciążowe, nadciśnienie tętnicze w ciąży z towarzyszącym białkomoczem. Zrobione badania w szpitalu wyszły tragicznie. Miałam wszystkie objawy rzucawki. Nawet nie rozumiałam co do mnie lekarze mówią. Przewieziona karetką do drugiego szpitala tym razem wielospecjalistycznego z ciśnieniem 170/110. Monitorowana non stop, na lekach w końcu udało się unormować ciśnienie. W szpitalu spędziłam 3 dni na patologii ciąży lekarze robili wszystko by unormować mi ciśnienie. Próbowali wszelkimi sposobami. Niestety w organizmie zatrzymała się już woda i spuchłam jak balon. Gdy byłam na silnych lekach ciśnienie miałam w normie. Przy próbach odstawienia leków ciśnienie znów wzrastało. W końcu podłączyli mnie do pompy która wtłacza sama lek przez 24 godziny. Następnego dnia miałam mieć wykonaną cesarkę. Uświadomiłam sobie że jutro jest 13 marca 2015 r. ( piątek 13- stego) i nagle nogi miałam jak z waty. Rano wzięłam prysznic położyłam się i czekałam na zabieg. Nagle coś ze mnie chlusnęło to wody płodowe już mi odeszły i były zielone. Oj wiedziałam że jest źle ze mną i dzieckiem. Organizm już tego nie wytrzymywał. Nagle zjawił się Ordynator szpitala ocenił mój stan do operacji. Potraktował mnie z pełną życzliwością. I już byłam na stole operacyjnym znieczulona i operowana. Jakoś przetrwałam cesarkę najgorszy moment to te szarpanie przy wyciąganiu dziecka. Faktycznie gdy patrzy się w lampy widzi się cały zabieg. Krok po kroku. Mój syn Nikodem urodził się w ósmym miesiącu ciąży. W piątek 13- stego o godzinie 11: 55 stał się najukochańszym skarbem na świecie. Taki mały maleńki na oddziale nazwany żuczkiem. Jako że wcześniak został zabrany do inkubatora. Gdy już doszłam do siebie poszłam do niego. Stanęłam i płakałam tak strasznie. Pamiętam wtedy słowa pediatry który opiekował się moim synem. Zapytał dlaczego płaczę. Odpowiedziałam że on jest taki mały i mało waży. Wytłumaczył mi że dziecko samodzielnie oddycha. Płuca ma zdrowe i niedługo nie będzie musiał być w inkubatorze. I abym się nie martwiła jego wagą bo nadrobi i nabierze masy. Cały personel medyczny ordynator szpitala, lekarze i pielęgniarki dbali o Nas w każdym tego słowa znaczeniu. Otoczyli fachową opieką. I tak oto dziesięć dni po cesarce z dzieckiem w nosidełku wyszłam ze szpitala z unormowanym ciśnieniem. Mój żuczek ma już 10 miesięcy od tego zdarzenia.
              Dla Nas piątek 13- stego okazał się szczęśliwym dniem. Opisując swoją historię okazuję szacunek pracownikom szpitala Bielańskiego w Warszawie oni uratowali Nam życie.

              Skomentuj


                #22
                Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                20.09.2015r godz. 20:00. W moim pamiętniku można przeczytać.
                Hej, mam co 10 min mocne skurcze. W dzień były co 30 min,15 min a teraz co 10 min i mocno boli. Do porodu jeszcze kilka dni.
                Czekam aż będą skurcze co 7 min. Tak mi lekarz mówił. Mam nadzieję że dojade do szpitala.
                Na szczęście jest Tomek.! Szofera mam. Napisze później więcej bo mi biodra z bólu rozrywa i krzyż.
                Pamiętam z tamtego dnia że postanowiłam pójść wziąść kompieli, skoro mąż się pofatygował i przygotował z pianą, a może ból minie.
                W wannie coś mocno szczeliło. Wyszła z wanny bo to nie przelewki. Jednak nie mija ból, koniec relaksu. Może jednak jechać do tego szpitala Żory i Bytom to jednak kawałek.
                Zawsze możemy jechać powoli. Jest godzina 22 na pewno dziś nie urodze.
                W aucie skórce co 3 minuty.
                Z powodu przesądu o dzieciach urodzonych w niedziele, że są leniami, trzymałam się twardo myśli że nie mogę dziś uodzić.
                Doktor mi mówił że w niedzielę rodzą się dzieci co mają szczęście, tak zwane w czepku urodzone. Ale co tam nie będę ryzykować.
                Tego samego dnia nowy wpis w pamiętniku musiałam uzupełnić.
                P.s Drogi pamiętniku dojechaliśmy godzina 23.
                Na izbie po wstepnym badaniu i stwierdzeniu " na czym się to trzyma" postanowiono zapakować mnie na wózek, nie wpisywać dokumentów i z prędkością wiatru zawieść na salę porodową. To co szczeliło w wannie to było odgłos pęknięcia i odejścia wód.
                Kochany mąż był przy mnie, przygotowany na kilku godzinny maraton porodowy, tak jak przy pierwszej córce.
                Na fotelu zostałam uświadomiona przez męża że "widać główkę!"
                Czyli już nie długo pomyślałam.
                Teraz tak myślę co mu przyszło do głowy zagladać. Można poczytać artykuły o męskich dylematach czy być czy nie być przy porodzie. To chyba o męszczyznach starej daty.
                Po 15 minutowym porodzie o godzinie 23:15 na świat przyszła dziewczynka nie blądynka,lecz o włosach czarnych jak wrona.
                Cieplutkie, mieciutkie ciałko położono mi na brzuchu i nic się już wtedy nie liczyło tylko ona. Daliśmy jej na imię Roksana.
                Jutro ma 4 miesiące i kochającą ją siostre i rodziców.
                Teraz myślę dlaczego tak długo czekała na drugie dziecko. Córka 5 latnia to już duża pomoc.
                Ze córka przekamarzamy się kto ma zajmować małą zabawą, bo przecież córka Karolinka zamówiła sobie siostrzyczkę Roksanke.
                Jestem bardzo szczęśliwa że mogę cieszyć się córkami przez rok w domu.
                Rok przerwy w pracy i reset dla mózgu. Może za kolejne 5 lat znów będę mogła cieszyć się tak cudowną chwilą jak narodziny dziecka. Poród to najpiękniejszy dzień który miałam w życiu.
                Tak na marginesie leżałam na patologii ciąży w Bytomiu i na tym samym łóżku co 5 lat wcześniej. Nawet panie położne były te same.
                Mile wspominam naukę karmienia piersią. Wykarmiłam ponad dwa lata pierwszą córkę i karmie drugą.
                Doktor Piotr Boczek lekarz który prowadził moja zagrożona pierwszą ciążę i odebrał pierwszy poród oraz doktor Dariusz Grzonka który prowadził moja drugą ciążę.
                Prawdziwi wspaniali lekarze i wspaniali ludzie, których nigdy nie zapomne i dzięki którym jest moja historia. I wspomnienia w moim pamiętniku.
                Attached Files

                Skomentuj

                •    
                     

                  #23
                  Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                  Wybrałam najlepszą szkołę średnią w mieście, dużo nauki, ale drzwi wyższych uczelni stały otworem. Wybrałam trudny kierunek techniczny na Politechnice. Po studniach bez trudu znalazłam na prawdę ciekawą pracę z perspektywami w dużej korporacji. Szybki awans, potem drugi, a kiedy wiedziałam, że potrzebuje "nowych wrażeń" bez trudu znalazłam pracę z nowymi wyzwaniami. Moje marzenia bez trudu się spełniały.
                  I nagle zakochałam się, wiedziałam, że to ten właściwy, na zawsze, że z nim chcę założyć rodzinę. Pojawił się nasz synek i mąż zaproponował, żebym na jakiś czas "została w domu". Zgodziłam się, a za jakiś czas pojawiło się drugie maleństwo. Póki co na 4 lata zostałam "kurą domową", czyli house manager;-)
                  To była najlepsza decyzja w moim życiu i teraz wiem, że dopiero to było moje spełnienie marzeń. Cudnie się czuję z dzieciaczkami, lubię codzienną domową krzątaninę i takie życie sprawia, że czuję się szczęśliwa i spełniona.
                  Marzenia jak życie zmieniają się, dojrzewają, rodzą się nowe, spełniają, nie spełniają, nadają radość i sens naszej codzienności.
                  Odejście od moich młodzieńczych marzeń, kroczenia po szczeblach kariery okazało się tym sprawiło, że poczułam, że na prawdę żyję. Codziennie w mojej głowie pojawiają się nowe marzenia, ale wiem, że to najgłębsze już się spełniło - Moje dwa cuda.

                  Skomentuj


                    #24
                    Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                    Moja ciąża była planowana i wyczekiwana, jakże wielka była radość gdy na kolejnym teście pojawiły się 2 kreski Radość niestety trwała do 16 tygodnia ciąży bo później zaczęły się komplikacje. Ze względu na powracające krwiaki ciąża była zagrożona, czekał mnie oszczędny tryb życia i leżenie praktycznie do rozwiązania...no cóż czego się nie robi dla tej małej istotki rosnącej w brzuszku. Miesiące mijały w miarę spokojnie. Ale to była tylko cisza przed burzą. W okolicach 7 miesiąca zaniepokoił mnie fakt że praktycznie nie odczuwam ruchów dziecka, malutka nie wypychała rączek i nóżek, na ten moment chyba czeka każda mama. Jednak wizyta u lekarza ginekologa uspokoiła moje obawy, stwierdził że łożysko jes na przedniej ścianie i amortyzuje ruchy dziecka...teraz żałuję że zaufałam opinii jednego lekarza bo córeczka poprzez swój spokój i brak ruchów sygnalizowała że coś się dzieje niedobrego...
                    Moja córeczka Maja przyszła na świat niespodziewanie bo w 34 tygodniu ciąży. 7 maja odeszły mi wody. Decyzja o natychmiastowym cesarskim cięciu spowodowana była niewydolnością łożyska, jak wynikało z USG moje dziecko nie przybierało na wadze od dłuższego czasu. Mogłam zagłodzić swoje maleństwo nie mając o tym pojęcia, co gorsze nie mając na to wpływu. Stąd te słabe ruchy moja kruszynka nie miała energii żeby kopać. Aż strach pomyśleć co by było gdyby łożysko przestało całkiem funkcjonować Miałam wtedy najgorsze myśli, lekarze uprzedzali mnie że niska waga wiąże się z ogromnym zagrożeniem, według usg miała ważyć zaledwie 1500gram. Na szczęście poród przebiegł bez komplikacji malutka urodziła się silna ważyła 1800gram mierzyła 44cm. Moje małe cudowne szczęćcie. Byłam zawiedziana że nie pokazali mi jej odrazu po porodzie ale przeszczęśliwa że jest cała i zdrowa. Chęć zobaczenia jej dała mi siłę wstać na drugi dzień po CC mimo ogromnego bólu. Była taka bezbronna malusia leżała w inkubatorze. Gdy zaczeła płakać pierwsze o czym pomyślałam to to że na pewno jest głodna! To niesamowite ale poczułam lekkie mrowienie w piersiach i napływające mleko! Położna nacisnęła mi lekko pierś i sama była w szoku ze dzień po cesarce mam tyle mleka. Zaczęła się moja przygoda z laktatorem choć bardzo chciałam karmić piersią nie miałam takiej możliwosci ponieważ malutka nie mogła wychodzić z inkubatora do osiągnięcia wagi 2kg. Mijały pierwsze dni ja odciągałam mleko co 2 godziny czy to w dzień czy to w nocy i karmiłam malutką butelką w inkubatorze. Niestety waga Mai spadała...zatem i dni do wyjścia z inkubatora się wydłuzały. Położne namawiały mnie na dokarmianie jej mlekiem modyfikowanym, że niby szybciej przybierze na wadze. Ja jednak nie poddałam się po rozmowie z lekarzem uzgodniliśmy że do mojego mleka będziemy dodawać wzmacniacze kalorii. Udało się waga zaczęła rosnać i tak po 2tyg byliśmy gotowi na wyjście z inkubatora i ze szpitala
                    Ale co dalej....czy nadal mam odciągać mleko? Czy tak będzie już zawsze? Nie ukrywam że odciaganie mleka, sterylizowanie butelek, laktatora było uciążliwe. Postanowiłam przystawiać Maję do piersi, położne ostrzegały mnie że mała może nie chcieć piersi bo już nauczyła się jeść z butelki a jak wiadomo z piersi jest trudniej. Ja jednak uparcie dążyłam do karmienia piersią, pierwsze dni nie były łatwe. Córcia męczyła się po 5 min karmienia i zasypiała budząc się po krótkim czasie z krzykiem że jest znów głodna. Ewidentnie się nie najadała, więc ściągałam mleko i dopajałam ją z butli. Po kilku dniach jednak było coraz lepiej malutka nabrała kondycji przy ssaniu i tak oto nasza bliskośc karmienia trwa do dzisiaj (9miesięcy) mam nadzieję że trwać będzie jak najdłużej. Cudownie jest czuć tą bliskość. Na kolejną ciążę raczej się nie zdecyduję strach przed utratą mojego maleństwa pozostał.
                    Attached Files

                    Skomentuj


                      #25
                      Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                      Moja cała ciąża przebiegała wręcz „książkowo”. Pod koniec nasze napięcie związane z oczekiwaniem na Maleństwo sięgało apogeum. Synuś jednak nie pchał się zbyt szybko na ten świat… Byłam już kilka dni po terminie, więc moja doktor podjęła decyzję o wywołaniu porodu, podając oksytocynę. Kiedy już znalazłam się w szpitalu i podłączyli mnie pod kroplówkę, modliłam się, żeby to zadziałało i żebym w końcu urodziła (wiem, że na wiele kobiet ta metoda nie działa). I stało się… Po godzinie zaczęłam odczuwać delikatne skurcze, które z chwili na chwilę były coraz boleśniejsze i częstsze. Niestety słabo rozwierała mi się szyjka macicy, więc lekarze cały czas zastanawiali się, co zrobić… W między czasie moja doktor przebiła mi pęcherz płodowy, żeby szybciej pobudzić akcję. Okazało się, że mam zielonawe wody, więc położna cały czas musiała kontrolować tętno Maluszka. Przez to też nie za bardzo chciała mi pozwolić zejść z łóżka na piłkę, na której w ciąży tak lubiłam skakać. Potem jednak się udało i łatwiej mi było przeżywać każdy skurcz. Najgorszy był moment, kiedy skurcze były już strasznie bolące, pojawiały się co 1,5 minuty, a ja musiałam je znosić na łóżku porodowym. Do tego rozwarcie było nadal małe. Wydawało mi się, że trwa to wieki! Lekarze zaczęli między sobą i do mnie mówić, że koniecznie muszę już urodzić i jak się nie uda naturalnie, to od razu biorą mnie na cesarkę! Strasznie tego nie chciałam!!! Moja doktor dobrze wiedziała, że zależy mi na porodzie drogą natury. Wtedy podjęliśmy wspólnie decyzję o podaniu znieczulenia zewnątrzoponowego, które momentalnie przyspieszyło rozwieranie szyjki. Od tego momentu minimalnie mniej bolały mnie skurcze. Byłam osaczona milionami kabli, podłączonych do mnie i tej całej aparatury… Czułam się jak w jakimś amoku! Niedługo po podaniu znieczulenia zaczęłam odczuwać mocne bóle parte. Wtedy już poszło, jak po maśle Samo wypieranie synusia było już pestką w porównaniu do bólów przed. A kiedy już wyparłam go na ten świat i zobaczyłam go na swoich piersiach-nie mogłam uwierzyć, że to NASZ SYN i sama go urodziłam! To był CUD!
                      Podczas całej akcji towarzyszył mi mój mąż. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby go ze mną nie było! Był dla mnie wielkim wsparciem. Mimo, iż niewiele mógł, to jednak dla mnie sama jego obecność sprawiała, że czułam się bezpieczna, dzielna i mogę wszystko! Wszystkim będę polecać poród rodzinny. Nic tak nie scala małżonków, nic tak ich nie umacnia w jedności. Mężczyzna docenia rolę i cierpienie kobiety, a ona docenia jego troskę i odpowiedzialność za rodzinę. Teraz nasze relacje dopiero nabierają mocy i prawdziwej Miłości. Ogromnie nas to cieszy!
                      Po porodzie i pobycie w szpitalu dosyć szybko doszłam do siebie. Razem z mężem, z dnia na dzień uczymy się nowej roli i myślę, że odnosimy sukces! Rozumiemy naszego synka coraz lepiej i patrząc, jak rośnie i nabiera mądrości-puchniemy z dumy

                      Skomentuj

                      •    
                           

                        #26
                        Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                        Moja historia pewnie będzie typową. Poznałam chłopaka, wspaniały dobry i uroczy, zakochani i szczęśliwi wzięliśmy ślub po niedługim okresie narzeczeństwa. Z racji, że jestem od niego starsza chcieliśmy od razu bym zaciążyła i jak sie okazało cud, bo dokładnie w miesiącu miodowym udało nam sie zajść w ciążę. 9 miesięcy mineło jak z bicza strzelił i mimo iż w tym czasie naczytałam się poradników, jak rodzić, jak sie przygotować, nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że na ten cud nie można sie przygotować czytająć książki. Dlaczego pytacie??? Bo jest to stres, nerwy a jak sie rodzi pierwszy raz, to wszystko jest nowe i nieznane. Jedno wiedziałam, ze nie chce by mąż był ze mną. Widział mnie taka zmęczona, obolała i słabą, ale wbrew wszystkiemu gdy wypełniałam papiery do porodu zaznaczyłam poród rodzinny. I to było największym szczęściem i darem dla mnie bo gdyby nie mój mąż nie wiem czy bym sie nie poddała. Porób trwał 23 godziny, wiec jak dla mnie bardzo długo. Ale przez najważniejszy dla mnie czas był ze mną mój mąż, by mnie wspierać, pocieszać i mówić jak bardzo mnie kocha. Przy drugi dziecku na pewno będe chciała by był przy mnie, bo jak sie okazało, dla niego to też było bardzo szczególne doświadczenie. Jako dumny tata nowonarodzonego syna przecinał pępowinę, mimo iż w dzisiejszych czasach nie jest to jakiś szczególny wyczyn, dla mojego męża było to bardzo ważne, i cenne. Cieżkie chwile warto dzielić, bo one wzmacniają związek.

                        Skomentuj


                          #27
                          Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                          Moja historia ciążowo-porodowa...
                          Było to w zimowe popołudnie. Do terminu zostało jeszcze ponad 2 tygodnie, więc sporo czekania przed nami. Oglądaliśmy z mężem jakiś film, a mnie nagle naszła nieodparta chęć na mandarynki i nutellę Oczywiście nic z tych rzeczy w domu akurat nie było. Niby oglądam film, a i tak nic z niego nie wiem, bo po głowie chodzi „zachcianka”. No nie wytrzymam – mówię do siebie. Powoli ześlizguję się z łóżka i zaczynam ubierać. Mąż patrzy na mnie trochę jak na wariatkę – a Tobie co? – pyta. Do sklepu idę – oznajmiam z uśmiechem. Wyszłam z domu i jak ta piłeczka turlałam się do pobliskiego sklepu. Gdy się już udało wtoczyć do niego, wzięłam co miałam wziąć i idę do kasy. Przede mną tylko jedna osoba, która już była obsługiwana, a ja... nagle czuję jakieś ciepło w spodniach. No nie – myślę sobie – posikałam się czy jak? Robię krok do tyłu, bo przez mój balonik nie widać stóp, wpatruję się w podłogę... Uff, nic tam nie ma. Po chwili dopiero do mnie dotarło, że to mogą być odchodzące wody. No nie wierzę – mówię do siebie – przecież takie rzeczy, to tylko w filmach się dzieją! Kolejna myśl – dobrze że mam dłuższy płaszcz, to może nic nie widać?! Ale wstyd! Stałam przy tej kasie może z 2 minuty, a miałam wrażenie, że to cała wieczność. Nareszcie, moja kolej, zabieram co moje i wychodzę. W drodze powrotnej znowu to ciepło... Zatrzymuję się na parę sekund i po chwili ruszam coraz szybciej do domu. Wchodzę i oznajmiam mężowi, że chyba się zaczęło. Opowiadam co stało się w sklepie i oboje stwierdzamy, że czas dopakować torbę i zbierać się do szpitala. Oczywiście ochota na mandarynki i nutellę przeszła jak ręką odjął. Specjalnie to nam się nie spieszyło... Chciałam jak najdłużej w domu zostać, zwłaszcza że skurcze dopiero się pojawiały. W końcu padła decyzja, że jedziemy. Był już późny wieczór. Dotarliśmy do szpitala. Potem wiadomo, przyjęcie na oddział, badania itd. Nie będę opisywać, bo to nic ciekawego. Skurcze pojawiały się już regularnie i były coraz bardziej bolesne, a ja w głowie miałam tylko słowa lekarza, który mnie przyjmował – do rana to tu nic nie będzie. Byłam przerażona. Położyli mnie na sali przedporodowej, a męża odesłali do domu. Zostałam sama. Poryczałam się – za dużo tego, nie dam rady... Położna regularnie przychodziła do mnie, żeby sprawdzić czy wszystko dobrze, aż za którymś razem wypaliła – niech pani się jeszcze prześpi - i wyszła. Czy ona nigdy nie rodziła, a może z nią jest coś nie tak? – mówię do siebie – jak można spać przy regularnych i bolesnych skurczach? No nienormalna jakaś. Z mężem cały czas byłam na telefonie, ale w końcu poszedł spać. Dałam znać siostrze, że się zaczęło. Bolało już wtedy baaaardzo. Czytam sms-a zwrotnego. Milion pytań, na które moja odpowiedź zawarta w jednym zdaniu – to jest moje pierwsze i ostatnie dziecko! Nie wytrzymuję. Idę do położnej, żeby dała mi coś na ten ból. Dostałam zastrzyk. Piszę do siostry – śpisz? Przychodzi odpowiedź – nie. A ty? No zaraz jej zrobię krzywdę – mówię. Jak niemowlę! – odpisuję. A jak tam sytuacja? – czytam dalej. Dostałam zastrzyk na skurcze – odpowiadam. I co? – pada pytanie. Boli jeszcze bardziej! Siostra chyba zasnęła, bo cisza w telefonie. Jest godzina 5. Położna mówi – może pani dzwonić po męża, przenosimy się na salę porodową. No w końcu – myślę sobie, czyli już bliżej jak dalej. Wchodzi mąż, a ja czuję się pewniej, bo nie jestem już sama. Szczegółów samego porodu nie będę opisywać, bo wszyscy wiemy jak to wygląda. Jest godzina 8. Nie mam już siły. Skurcze słabną. Decyzja – podłączamy oxy. Niech się to już skończy – mówię do siebie. Mija godzina i jest! O godzinie 9 świat powitał nasz synek. Położyli go na mnie. Przytrzymuję go niepewnie, próbuję przytulić, ucałować, ale najzwyczajniej się boję. On jest taki malutki, taki delikatny... Proszę się nie bać – mówi położna. Otuliła go pieluszką i znalazł się w moich ramionach. Teraz już lepiej, mogę przytulić i wycałować. Jestem przeszczęśliwa, choć wykończona. Oznajmiam siostrze, że synuś na świecie. Po chwili odbieram wiadomość z gratulacjami, a na koniec dopisek – już?! szybko Ci poszło No chyba jej strzelę – ma szczęście że jej tu nie ma! Teraz już mam wszystko – kochanego synka i męża przy sobie i czas żeby się sobą nacieszyć.

                          Skomentuj


                            #28
                            Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                            Moje dane
                            Monika Jęziorska
                            Czewujewo 53/4
                            kod pocztowy 88-420 Rogowo
                            tel. 695 235 135

                            Oto Moja przygoda z porodu.

                            12525367_735351016600875_7041478833294686911_o.jpg

                            Poród według definicji to szereg następujących po sobie procesów mających na celu wydalenie z macicy dziecka wraz z płynem owodniowym i łożyskiem. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana.
                            Jestem świeżo upieczoną mamą. Całe osiem i pół miesiąca przeżyłam pozytywnie. Nie było po Mnie widać ciąży, a o dokuczliwych urokach ciąży słyszałam jedynie z opowiadać znajomych. Byłam aktywną mamą i praktycznie do końca ciąży uprawiałam sport dla przyszłych mam. Dopiero w 38 tygodniu stan ten uległ zmianom. Zaczęłam odczuwać ból kręgosłupa. Zwykłe wstawanie z łóżka stanowiło dla Mnie nie lada wyzwanie.. Wraz z nim odczuwałam delikatne skurcze w podbrzuszu, które z dnia na dzień przybierały na sile. Ponad to straciłam apetyt, a moje zmiany nastroju się nasiliły. Zauważyłam, że mój brzuszek zmienił swoje położenie, a Moja intuicja mówiła Mi że już niedługo zobaczę Moje Maleństwo.
                            W nocy 4 stycznia skurcze były tak silne, że trafiłam do szpitala. To dla Mnie wyjątkowa data. W końcu to Ja dwadzieścia jeden lat temu przyszłam na świat. Czyżby Moja córeczka poszła w ślady Mamusi? Miałam taką nadzieje, jednak słowa lekarzy szybko Mi Ją odebrały: „Brak rozwarcia. Jeszcze daleka droga przed Tobą.„
                            Lekko się załamałam. Strach przed porodem był ogromny. W głowie miałam ułożony już plan jego przebiegu. Wiedziałam jak oddychać, kiedy przeć jednak ból odbierał Mi racjonalne myślenie. Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony mówiłam Sobie, że DAM RADĘ, z drugiej chciałam błagać o cesarkę i środki na znieczulenie. Siedzący przy Mnie partner dodawał Mi otuchy. Na nie wiele się to jednak zdawało. Mimo jego starań z każdym kolejnym skurczem Mój lęk był coraz większy.
                            Słyszące jedynie na KTG serduszko Mojej córeczki powtarzało Mi w głowie, że niedługo będzie po wszystkim. Godziny mijały. Czas dłużył się w nieskończoność. Kolejne badania lekarzy stwierdziły, że rozwarcie się jeszcze nie pojawiło. Trzeba czekać.. ale ile Ja się pytam?! Godzinę, dzień, a może tydzień? Jednoznacznej odpowiedzi nie było…
                            Musiałam uzbroić się w cierpliwość, której coraz bardziej Mi brakowało. Późnym popołudniem Mój partner musiał Mnie opuścić. Skończył się czas odwiedzin. Próbowałam zasnąć. Na marne. Ból i stres Mi na to nie pozwalał. Nerwowo spacerowałam po korytarzu, aby uśmierzyć ból. W końcu po raz kolejny jedna z położnych zaprosiła Mnie na fotel. Eureka! Stwierdziła 6 cm. rozwarcia. Nie dowierzając poprosiłam, aby powtórzyła. Już 6 cm? Jak to możliwe.
                            Bez chwili namysłu zostałam przeniesiona na sale porodową. Poczułam w Sobie nagły przypływ sił i wiarę, że podołam. Zegar wskazał 24. Nastał już kolejny dzień. Mimo iż na wspólne świętowanie urodzin z córeczką nie było już mowy, Ja z głową pełną optymizmu wykonywałam wszystkie polecenia położnej. Początkowo „zabawa” na piłce w kształcie fasolki nie co złagodziła ból podczas skurczów. Dodatkowo masaż wykonany przez położną złagodził douczający Mi kręgosłup. Następnie przyszła pora na sprawdzenie rozwarcia i położenie się na łóżku porodowym. Wzrosło do 8,5 cm. Już blisko powtarzałam Sobie w duchu.
                            Następnie podłączono Mi KTG. Wszystkie parametry były w normie. Po kilu minutach rozwarcie wynosiło wyczekiwane 10 cm. Na Sali pojawił się lekarz, przypatrujący się akcji porodowej. Czułam, że zaczęła się najtrudniejsza dla Mnie część porodu. PARCIE. Odczuć podczas jego trwania nie można opisać słowami. Trzeba to przeżyć. W tej chwili zrozumiałam jak wiele wycierpiała dla Mnie Moja Mama, żebym urodziła się cała i zdrowa. Teraz Ja muszę dać z Siebie wszystko, aby cieszyć się zdrową córeczką. W pewnym momencie Moje myślenie się wyłączyło. Nie pamiętam do końca każdej chwili.
                            12607096_731100263692617_2004786148_nj.jpg
                            Skupiłam się na parciu. Pragnęłam jak najszybciej usłyszeć krzyk Mojej Księżniczki. Położna była cudowna. Chwaliła Mnie i powtarzała, że zaraz będzie po wszystkim. Była Moim Aniołem Stróżem. Dodawała Mi otuchy. Zawierzyłam w jej słowa i robiłam co każde. To znacznie przyśpieszyło cały poród. Po dwudziestominutowej drugiej fazie porodu w końcu usłyszałam JEJ głos, a właściwie płacz. Była cudowna, a Ja szczeliwa i dumna z Siebie. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy po raz pierwszy miałam ją w ramionach. Była taka Mała, bezbronna z czarną czuprynką na swej drobnej główce.

                            886815_735350993267544_2049771573559282466_o.jpg
                            12633691_735351059934204_5163314615933371451_o.jpg

                            Skomentuj


                              #29
                              Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                              A tak nasz poród wspomina mój mąż...

                              - Miednica szeroka, dziecko małe, przejdzie - gdy usłyszałem tę frazę po raz trzeci, sam zacząłem w to wierzyć. Oto Doktor nad Doktory mówi mi, że cesarka niepotrzebna, że wszystko ma się dobrze, że czasem zdarza się, że dziecko rodzi się dwadzieścia godzin, ale przecież nie jest to powód do niepokoju. Odetchnąłem. Po chwili jednak spojrzałem na nieszczęsną powłokę, która niecałą dobę temu była moją ukochaną ciężarną, moim spasionym człowiekiem, i ponownie zacząłem wątpić.
                              - Ale jej już ślina cieknie - zwróciłem się do Doktora nad Doktory. Spojrzał ukosem ponad cielesną, nieruchomą powłoką i gdzieś tam za oknem docenił wspaniały pejzaż południowo-wschodniego Wrocławia.
                              - To niech przełknie - odparł spokojnie.
                              - Przełknij - powtórzyłem do powłoki, ale ta nie miała już sił. Zdziwiłbym się, gdyby miała. Pierwszy skurcz przyszedł we wtorek wieczorem, po bramce Lewandowskiego, a teraz mieliśmy czwartkowy poranek, po kawce Doktora nad Doktory i jego świty. I chyba tylko ze strachu liczyłem poród od skurczy regularnych, bo jakby od tych z Ligi Mistrzów...dziwne, że powłoka jeszcze żyła.

                              W tym miejscu nieco zamazuje mi się pamięć. Chyba weszło troje studentów i stanęło pod ścianą; bali się mnie i powłoki. Tak, po Doktorze nad Doktory były studenty. Trochę ich zachęciłem, podpytałem czy widzieli panią anestezjolog. Oni na to, że nie widzieli, ale mogą za to odpiąć KTG, a potem znowu podpiąć, bo muszą się nauczyć. Trochę się bałem, bo KTG, to był mój mechaniczny anioł stróż, dzięki któremu nie roz*********ałem całego szpitala w pył, a czasem naprawdę straszne myśli, wielka agresja mnie przenikała. Pozwoliłem studentom działać, ale te dwie minuty, bez tykania serduszka mojego Sapichrusta, mojego Pułkownika Pućkowskiego, mojej skarbonki...to były bardzo długie dwie minuty.

                              Godzinę później przyszła wreszcie pani anestezjolog - nasz jedyny poplecznik. I jak to czasem po długich traumach bywa, rzeczy potoczyły się szybciej. Niespotykana sytuacja: pani anestezjolog tupnęła nogą na doktorów i mówi im, że szpikują powłokę przeciwbólowymi od drugiej w nocy i nic; i że czas wreszcie podjąć jakąś decyzję. Doktory nieco pomarudziły, zwlekły się niechętnie i zabrały do szykowania sali operacyjnej, co zajęło im kolejną godzinę. Potem cesarka i o 13:25 Pułkownik Pućkowski przyszedł na świat.

                              Mógłbym spróbować opisać, co czułem, gdy po raz pierwszy wziąłem ją na ręce. Mógłbym, ale nie spróbuję.

                              Skomentuj


                                #30
                                Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                                21.11.2014r.-37tc, gdy obudziłam się rano, pomyślałam, że to czas ostatecznie spakować torbę. Niestety nie zdążyłam. Od rana prasowałam szpitalną wyprawkę i właśnie podczas tej czynności dopadło mnie! Dokładnie o godz.14 gdy mąż kończył pracę odeszły mi wody. Wzięłam telefon i spokojnie do niego zadzwoniłam. Następnie zawołałam mamę i siostrę. One od razu wzięły się za pakowanie potrzebnych dla nas rzeczy. Między czasie jeszcze raz zadzwoniły do mojego męża, który po ich telefonie zrozumiał, że ja nie żartowałam. Nie wiem jak on to zrobił, ale droga z pracy zajęła mu o połowę krócej niż zawsze. Od razu pojechaliśmy do szpitala.
                                Izba przyjęć, KTG, badania krwi i trafiliśmy na salę porodową. Mąż cały czas był ze mną. Mimo, iż odeszły mi wody to akcja porodowa się nie zaczęła. Niby miałam skurcze, ale były one niewielkie. Około 4godz. leżeliśmy na sali porodowej bez postępowania akcji. W pewnym momencie przyszedł do nas lekarz, który powiedział, że zostanie mi podłączona oksytocyna, aby przyspieszyć poród. Położna zaczęła podawać mi lek i mieliśmy dalej czekać, oczywiście pod stałą obserwacją i z podłączonym KTG. Zanim lek został mi podany, ten sam lekarz wbiegł do sali i powiedział, że musimy robić cc, ponieważ tętno dziecka spada. I TU ZACZĘŁO SIĘ NAJGORSZE! Lekarz pospiesznie tłumaczył nam jak zabieg zostanie przeprowadzony. Mąż miał przygotować pierwsze ubrania dla dzidziusia i został wyproszony z sali. Wszystko działo się szybko, a atmosfera stała się tak nerwowa, że nie mogłam opanować łez. Gdy zostałam przygotowana przewieziono mnie na salę operacyjną, gdzie czekało już mnóstwo osób: lekarz wykonujący zabieg, anestezjolog, położne i sama nie wiem kto jeszcze. Ostatnie co pamiętam to lekarz ze skalpelem w ręku, który powiedział „MAMY 2 MIN NA WYKONANIE ZABIEGU, INACZEJ DZIECKO SIĘ UDUSI!” Z tymi słowami w głowie zasnęłam! Ocknęłam się w ciemnej sal. Brzuch strasznie mnie bolał, nie mogłam się ruszyć. Byłam obolała i przerażona, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Po chwili przypomniałam sobie słowa lekarza z sali operacyjnej. Zauważyłam pielęgniarkę, zawołałam ją i zapytałam, czy wie co się dzieje z moim dzieckiem. Pani odpowiedziała, że nic nie wie, bo ona zajmuje się mną po zabiegu, a sala operacyjna i oddział na którym ewentualnie znajduje się moje dziecko jest w innej części szpitala. Zapytałam, czy wie chociaż, czy moje dziecko przeżyło–cały czas w głowie słyszałam słowa lekarza sprzed zabiegu. Pielęgniarka odpowiedziała–„Niestety, nic nie wiem. Dowie się pani wszystkiego później.” To była najgorsza chwila w moim życiu. Nie mogłam się uspokoić i zacząć myśleć pozytywnie. Na szczęście okazało się, że gdy byłam przewożona z sali operacyjnej na salę pooperacyjną na korytarzu widziałam się z moim mężem–czego zupełnie nie pamiętałam–który włożył mi w dłoń telefon. W chwili, gdy ja zamartwiałam się co się stało podczas zabiegu telefon zaczął wibrować. Dzwonił mój mąż, to właśnie on przez telefon powiedział mi, że zabieg się udał i że urodziłam córeczkę, która początkowo była niedotleniona, ale sytuacja została opanowana a Lenka jest piękna i zdrowa! Wysłał mi nawet jej pierwsze zdjęcie 
                                Zostałam przewieziona na salę poporodową, a potem już na właściwą salę. Niestety cały czas nie miałam przy sobie córki. Podczas rannego obchodu dowiedziałam się, że mamy z córką konflikt grup głównych krwi i mała ma ostrą żółtaczkę, więc musi przebywać na oddziale neonatologii. Lekarz powiedział również, że podczas zabiegu cc nastąpiła nieoczekiwana sytuacja. Gdy anestezjolog musiał mnie zaintubować zauważył, że mam w języku kolczyk, którego przed zabiegiem nie wyjęłam. Z kolczykiem wykonanie intubacji było niemożliwe przez co mogłam się udusić. Na szczęście lekarz okazał się bardzo przytomny i udało mu się w mgnieniu oka wyjąć mi kolczyk i mnie zaintubować. Dla wielu może się wydawać, że wyjęcie kolczyka z języka jest oczywistą sprawą przed porodem, ale uwierzcie, w takich emocjach nie pomyślałam o tym zwłaszcza, że była to moja pierwsza ciąża i, że decyzja o wykonaniu cc była podjęta w takim pośpiechu.
                                Po zabiegu dość szybko doszłam do siebie, a córka musiała kilka dni spędzić pod lampami zbijającymi jej poziom bilirubiny, dlatego dopiero po 9 dniach zostałyśmy wypisane do domu. Najważniejsze jednak było to, że maleńka była już zdrowa.
                                Nauczona własnymi doświadczeniami chciałabym przekazać wszystkim przestrogę–przed jakimkolwiek zabiegiem pamiętajcie o zdjęciu biżuterii, gdyż może to uratować wasze życie!

                                Skomentuj

                                       
                                Working...
                                X