Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

Collapse
X
 
  • Filter
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts

    Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

    Mamy nowy konkurs - "Poznaj moją historię". Co miesiąc będziemy zachęcać do pisania na inne tematy - w styczniu chcielibyśmy poznać wasze historie ciążowo-porodowe.

    Zasady konkursu "Poznaj moją historię"
    1. Aby wziąć udział w konkursie "Poznaj moją historię", należy opisać swoją historię dotyczącą ciąży i/lub porodu (temat dowolny) i zmieścić ją w wątku konkursowym na forum (w postach poniżej). Tekst powinien mieć minimum 2000 znaków ze spacjami (około 1 strona worda), ale nie więcej niż 4500 znaków.
    2. Aby dodać swoje zgłoszenie konkursowe, należy mieć konto w systemie ja.w.polki.pl z podanym aktualnym adresem na terenie Polski*, pod który wyślemy nagrodę. Osoby, które nie będą miały wpisanego adresu nie będą brane pod uwagę w wysyłce. Ważne! Adres będzie widoczny tylko dla użytkownika i osoby koordynującej przesyłkę produktów. (Uwaga! Zgłoszenia mailowe nie będą brane pod uwagę).
    3. Najciekawsza historia – zdaniem Komisji Konkursowej - dodana w wątku konkursowym w danym miesiącu (liczonym od pierwszego dnia miesiąca do ostatniego dnia miesiąca) zostanie opublikowana na Babyonline.pl w dziale Ciąża i poród, a jej autor otrzyma nagrodę.

    *Osoby, które mają konto w systemie ja.w.polki.pl proszone są o zweryfikowanie danych przed zgłoszeniem się do konkursu.

    Nagroda



    Nagrodą w konkursie jest zestaw kosmetyków SlimLine od FlosLek Laboratorium. W skład zestawu wchodzą:

    Zobacz regulamin

    Dodaj swoją historię
    pozdrawiamy,
    Redakcja MamoToJa.pl
  •    
       

    #2
    Odp: Konkurs "Poznaj moją historię" - w styczniu historie ciążowo-porodowe

    Spełniona kobieta=mama!
    Przed urodzeniem dziecka prowadziłam raczej ‚normalne’ życie chłopak=narzeczony, pies , kot, jakieś robótki w ogrodzie, jakaś dorywcza praca, trochę fiu-bździu w głowie W końcu rok 2015 był przełomem w moim życiu! ciąża , ślub i w końcu przyjście na świat mojego oczka w głowie! Moje życie wywróciło się do góry nogami ! Moje wszystkie wątpliwości : czy dam sobie radę ? Czy jestem już gotowa na dziecko ? Czy będę dobrą mamą ? Dokładnie 2 września pękły jak bańka mydlana-znikły ;D Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć , że jestem spełniona i wiem czego od życia oczekuje! Zmieniły się wszystkie moje priorytety , a na pierwszym miejscu pojawiła się ONA <3

    Każdy jej gest, płacz , nowa umiejętność wzbudza we mnie silne emocje = radość ,dumę i strach. Mimo ,że czasem mam kryzys : zmęczenie , nieprzespane noce , ogrom nowych obowiązków wystarczy jeden jej uśmiech i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko znika, a jej uśmiech ładuje moje baterie na cały dzień ! Wraz z dzieckiem zyskujesz prawdziwy sens życia i motywację do bycia lepszym człowiekiem i jeszcze lepszą mamą ! Czuję się spełniona i wyczekuję każdego nowego dnia z utęsknieniem, bo wiem ze przyniesie mi nowe doświadczenia i nowe uśmieszki mojego Skarba <3

    http://krainaalicji.blog.pl/
    Attached Files

    Skomentuj


      #3
      Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

      Wszystko zaczęło się od naszego ślubu we wrześniu 2014 roku. Jako szczęśliwi nowożeńcy chcieliśmy się sobą nacieszyć, potem przyszło codzienne nie zawsze łatwe życie i dylematy. Zawsze pragnęliśmy mieć szybko dzieci, ale jednak zdaliśmy sobie sprawę że to nie takie proste. Może najpierw kredyt na mieszkanie? Może wyjazd za granicę? A dziecko.... może jeszcze trochę.
      Nigdy nie zabezpieczaliśmy się tylko stosowaliśmy npr - czasem się śmiałam że albo jest z nami coś nie tak, albo to takie skuteczne jest. I rzeczywiście jest Aż pewnego dnia na początku października zeszłego roku oboje nas uderzyła ta sama myśl "Nie ma co czekać trzeba działać" to był pracowity ale bardzo przyjemny miesiąc
      W związku z tym, że nie przyszły te dni które towarzyszą kobiecie co miesiąc, zrobiłam test zupełnie rano. OCZOM NIE WIERZYŁAM. Były dwie cudownie różowe kreski. pierwsza myśl "Może kupię jakiś drobiazg mężowi który jeszcze spał i dopiero powiem?" Nie wytrzymałam jednak zdobyłam się tylko na przygotowanie pysznego śniadania. Kiedy podałam mu śniadanie a obok test ciążowy, płakaliśmy razem ze szczęścia.
      I tak w listopadzie dowiedzieliśmy się że będziemy rodzicami dokładnie 26.11.2015 roku. W zasadzie to już czujemy się rodzicami. Jest teraz dopiero 11 tydzień ciąży, skreślam sobie w kalendarzu dni aby szybciej leciał czas. Mieliśmy plan że dopiero powiemy wszystkim za jakiś miesiąc. Jednak radość była tak wielka że trzeba było się nią podzielić - wszyscy nasi bliscy i znajomi dowiedzieli się w przeciągu tygodnia
      Mimo że uwielbiam swoją pracę w przedszkolu musiałam z niej zrezygnować z powodu niewielkich komplikacji na początku. Nie słucham tego że dopiero od 12 tygodnia dziecko zaczyna słyszeć Opowiadam różne historie naszej dzidzi zapewniam, że wszyscy je kochają, puszczam muzykę dla dzieci. najczęściej dzieje się to rano i wieczorem, ale łapię się że coraz częściej gadam do siebie. Mój mąż się podśmiewał na początku, ale teraz czasem sam zagada mi do brzuszka
      Jestem szczęśliwą mamą jeszcze nienarodzonego dziecka. A nasze plany? Wszystko zaczęło się układać, bo teraz trzeba się szybko starać o nowe mieszkanie dla dziecka. Wyjazd za granicę też wykluczyliśmy bo nie mielibyśmy serca zabierać wnuczka szczęśliwym dziadkom

      Skomentuj


        #4
        Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

        Opcję 9 miesięcy ciąży ciężko streścić na jednej stronie A4 wiec opowiem o porodze.
        13 listopada (piątek) trafiłam ze skierowaniem do szpitala ponieważ lekarzowi nie podobała się ilość wód płodowych i to jak mi wyjaśnił na " chłopski rozum", że mały czuje się nie komfortowo i ma mało miejsca. Po przyjęciu trafiłam na salę już porodową na badania, po usg i innych wyliczeniach zdecydowali się na test z oksytocyny, lekarz powiedział albo urodzę, albo nie urodzę,albo będzie cesarka. Leżąc na łóżku patrzę na brzuch i mówię " Młody nie wychodź nie dość że 13 sty to jeszcze piątek". Po teście nic się nie działo więc odesłali mnie na salę. Następnego dnia po wizycie lekarz wysłał mnie na badania i powiedział ze jak nie będziemu się coś podobało to wywołujemy (39 tydz), i jak się okazało mówią podają oksytocynę na co ja cyt " to znaczy że dzisiaj urodzę do wieczora ?" cały skład zaczął się śmiać i że jak się zepnę to tak. Oksytocynę podali o 12 w południe, akcja się rozkręca i rozkręca do rozwarcia 5 cm, lekarz sprawdza i mówi o widzisz wody Ci odchodzą i przebija do końca ( chardcore), podłączają KTG wszystko oki oki, aż przy skurczach słychać jak małemu tętno spada , przychodzi ordynator reszta pyta czy już on że nie jeszcze nie, ja patrze na nich o co chodzi i przy następnym skurczu kiedy znowy małemu tętno spadało jakaś kobieta patrze stoi miedzy moimi nogami z jakąś rurką i pyta czy już? Ordynator że tak nagle kobieta wkłada mi jak się okazało cewnik a ordynator krzyczy "Pogotowie". Ruch się zrobił jak na wyprzedaży przekładają z jednego łóżka na drugie i jazda - wyrok cesarka.
        Proszę się schylić podamy znieczulenie, okej mówię i czekam, wkuł się spoko nie boli i nagle czuję poszło połowę znieczulenia a reszta po plecach , słyszę drugą dawkę szybko, poszło i proszę powiedzieć jak będzie Pani czułą ciepło w palcach u nóg , mówię okej powiem , siedzę i siedzę i siedzę mówię że coś zaczynam czuć a ci bach mnie na stół ceratka , parawan się rozkłada, zaczynają ciąć zdążyłam tylko powiedzieć że to czuję i stwierdziłam że jak dojedzie do końca to już nie będę tego czuła.
        Matko pomyślałam chcą mi wszystkie wnętrzności razem z płucami wyciągnąć, lekarz stwierdził że jakoś musi za mnie urodzić hahah, po chwili widzę jak niosą małego po czym poleciała mi łza z oka jak strzała z łuku, przynieśli małego owiniętego w kokon i stwierdziłam że cały tata. Jak się później okazało po tym jak narzeczonego wyproszono z sali porodowej jak mnie na cesarkę przewozili usłyszał małego płacz po wyjęciu a jak zabierały małego na salę noworodkową nie mógł uwierzyć że to jego maleństwo. taż że mamuśki ciąża długa a poród szybki zaczął się o 12 a zakończył o 16.15 tego samego dnia , co nie znaczy że skurcze były łagodne
        Pozdrawiam Patrycja

        Skomentuj


          #5
          Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

          Co prawda od dwóch kresek na teście o mało nie zemdlałam, ale chwilę później zastanawiałam się jak to możliwe, że w moim brzuchu ktoś nowy sobie żyje. Ciąża - 9 miesięcy. Czyli 9 miesięcy ciekawych doświadczeń nigdy wcześniej nieprzeżytych. Wiadomo mdłości i to nie jakieś tam poranne, nie nie. Moje były całodobowe. A gdyby doba miała 25 godzin, to pewnie w tej 25 godzinie mdłości bym miała podwójne. Pamiętam taki moment jak siedziałam w kuchni, przede mną stała gotowa kolacja, a ja byłam strasznie głodna i płakałam, bo miałam takie mdłości, że nie mogłam nic zjeść. Oj ciężko było, choć to był dopiero początek. Później nastał cudowny czas fajnego samopoczucia: pierwsze ruchy mojej Natalki, pierwsze kopniaki. Te na koniec ciąży były ciekawsze, bo aż podskakiwałam, ale to były kochane kopniaki. Do 7 miesiąca poruszałam się całkiem sprawnie, ale jak sobie przypomnę jak pod koniec 9 miesiąca poszłam z mężem po zakupy do najbliższego sklepu, dojść, owszem doszłam, ale myślałam, że nie wrócę. Mąż się dziwił, że można w ogóle tak wolno chodzić. A ja myślałam, że idę całkiem szybko, jak na moje możliwości. Dzidzia była duża, bo dobrze odżywiona. Potrafiłam zjeść dwa obiady dziennie, a mąż mówił, że nie nadąża z robieniem zakupów. Na koniec w sumie już tylko leżałam i jadłam. Ach, i ta wszechobecna zgaga. Miałam ją chyba po wszystkim i zastanawiałam się jak w ogóle można mieć zgagę po wodzie. Widać można. Ja miałam. Ale co tam. Że ja nie dam rady? Dałam, przeżyłam. Fajnie było. Jak zbliżał się poród mąż przy każdym kopnięciu małej pytał: "Jedziemy?". Aż w końcu nadszedł ten dzień. Chciałam, żeby mąż był w domu, bo do szpitala miałam jechać na drugi koniec miasta, więc mogło być ciężko. Córcia zapragnęła przywitać się z mamą od zewnątrz w święto 11 listopada przed 6 rano. Śpimy sobie z mężem w najlepsze, aż tu nagle chlust. Obudziłam się, myślę sobie: "Hm, nie no to nie może być to co myślę". I zamknęłam oczy celem dalszego spania. Aż tu nagle, drugi chlust. A jednak..., odeszły mi wody. Więc mówię do męża: "No to chyba jedziemy". Na filmach oglądałam co prawda jak wody odchodzą, ale na żywo wyglądało to zdecydowanie straszniej. Zwłaszcza dla męża, który mówił tylko: "O rany, o Boże...". Dobrze, że był w domu i nie musiałam się taksówką tłuc przez całe miasto z płynącymi wodami płodowymi. Choć mina taksówkarza mogłaby być ciekawa. Torbę miałam spakowaną, więc ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy jakieś pół godzinki, bo w święto o 6 rano korków w mieście brak, na szczęście. W szpitalu też luz, bo przecież święto. Ładnie mnie przyjęli, ulokowali na sali i sobie w spokoju "ciekłam". Męża mieli wpuścić na poród rodzinny jak będzie większe rozwarcie. Aż tu nagle moje skurcze co 4 minuty i spokojne przeciekanie przerwał lekarz: "Uuuu, duża dzidzia, ze 4300 będzie ważyła, będzie ją Pani rodzić 16 godzin i na koniec i tak będzie cesarka. Więc tniemy od razu". Wszystko szybko poszło. Dobrze, że była taka decyzja, bo skoro lekarz tak stwierdził po zmierzeniu mnie, to pewnie tak by było. Z cesarki pamiętam, jak grało sobie radio. Próbowałam podsłuchiwać co mówili lekarze grzebiąc mi w brzuchu, ale znieczulenie jakoś mi to utrudniło. Aż w końcu słyszałam płacz. Płacz mojego dziecka. Płakała i płakała i płakała, a mi się łezka w oku kręciła. Mąż oczywiście czekał przed salą z aparatem i zrobił córci pierwsze zdjęcie. A jak mnie wieźli już na salę pooperacyjną powiedział do mnie: "Jejku, jaka ona śliczna". To były pierwsze słowa tatusia. Zero paniki, sama radość. Moja Natalcia. Później się okazało, że była najgłośniejsza na oddziale. Wszędzie ją było słychać, a jak wchodziła położna na salę z poprzedniej zmiany i słyszała płacz, mówiła:"Natalcia?". Oczywiście, że tak. Córcia ma charakterek. Ale jest moja, kochana i przy mamie się uspokajała. Fajne to uczucie, gdy maleństwo uspokaja się właśnie przy mnie, przy swojej mamie. Pamiętam jak mi ją przynieśli już na salę pooperacyjną, położyli obok mnie, oczywiście płaczącą, a ja, przebijając się przez kabelki, rurki i inne akcesoria medyczne do mnie podłączone, pogłaskałam ją po policzku i powiedziałam: "Hej, tu mówi mama". Położne się śmiały, a Natalcia przestała płakać i spojrzała na mamę. No nie da się tego zapomnieć. Moja kochana maleńka. Tyle razem przeszłyśmy, a przed nami jeszcze tyle zostało ... .

          Skomentuj


            #6
            Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

            Moja historia będzie niedokończona i już chyba nigdy się nie zakończy

            Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Ją pierwszy raz ujrzałem Wiedziałem, że będzie matką moich dzieci. Czas mijał a my rozkoszowaliśmy się wspólnymi chwilami. Gdy widzieliśmy jakieś małe brzdące, to cieszyły nam się michy I nadszedł...
            Październik 2015.
            Ten moment, gdy te słowa napawają Cię tym razem nadzieją a nie strachem: "Spóźnia się"."Nie robię. Jak będzie to będzie".
            Jednak nie dało się inaczej.
            Przychodzę po pracy do domu. Siadam do stołu. Coś dziwna ta moja ukochana, coś kombinuje. ( pewnie coś nabroiła - pomyślałem)
            I nagle: "Nie idź dzisiaj na trening",
            "Muszę, bo to ostatni tydzień przed końcem sezonu",
            "Nie idź proszę, proszę, proszę..."
            "Wiesz, że muszę"
            "A jak będę w ciąży to nie pójdziesz?" - powiedziała żartobliwie.
            "Nie pójdę" - odpowiedziałem.
            Za pleców wyciąga takie małe coś, co pokazuje kreski
            Mówi: " Patrz dwie".
            I w tej właśnie chwili przeszyła mnie dziwna radość. Uczucie ciepła i energii. Zacząłem Ją całować.
            I tu można by powiedzieć: "Brawo ty, Brawo ja"'

            Zwariowałem!!!( Nigdy nie przypuszczałem, że będę rozmawiał z brzuchem ) Też tak mieliście, że jeszcze bardziej pokochaliście, że nagle coś się zmieniło, że nagle zrodziło się tyle pytań?
            Cały czas nurtowało i nurtuje mnie pytanie: Jak? No jak będzie wyglądało? Nosek, buzia, włosy, oczka. A najgorsze, że nie jestem wstanie sobie tego wyobrazić!!! Ciekawość mnie zabija.
            Ciekawość nie daje spokoju, więc wizyta u Doktora Szuwarka umówiona Pisze do ukochanej: "zadzwoń po". Czekam i czekam, czekam i czekam. Myślę: 6 tydzień to pewnie będzie już serduszko bić( na bieżąco czytam o rozwoju tydzień po tygodniu) Czas się dłuży. Zawsze tak jest, jak się na coś czeka
            Dzwoni!!
            Wychodzę przed prace.
            "I co?" - pytam
            "I co, co? " - odpowiada z przekąsem
            "Widać?"
            "Nic nie widać. Pomacał brzuch i powiedział, że macica za mała i że za wcześnie na USG. Powiedział żeby przyjść w styczniu"
            "Co? Przecież już powinno bić serduszko!" No, co za cham! Jak na NFZ to Cię właśnie tak traktują. Mówię do ukochanej: "Dzwon do drugiego Szuwarka.
            "Sms: "W poniedziałek na 16"
            Siedzę jak na szpilkach.
            16:30 - dryn dryn!!! Dzwoni telefon.
            Słyszę płacz w słuchawce. "Co się stało?"
            "Przyjedź do domu"
            Zrywam się z pracy 30 minut wcześniej. Biegnę do auta. Czarne myśli przebiegają mi po głowie: puste jajeczko, nie rozwija się, nie bije serduszko...
            Dojeżdżam do mieszkania i widzę, że pali się światło w sypialni...

            Wbiegam do mieszkania i idę do sypialni.
            Wchodzę i...
            Siedzi moja ukochana na łóżku i płacze. Pytam się: "Co się dzieje?"
            Wyciąga zdjęcie USG z torby i mówi: "Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie! Bliźniaki!!!"
            Myślę: kurka wodna! Nie wiem jak wy, ale ja się jeszcze bardziej ucieszyłem! Nie dowierzałem, ale się ucieszyłem. Mówię: "Nie płacz przecież to podwójne szczęście"
            "Ale jak damy teraz radę?" - płacze. "Jak wychowamy dwójkę? Miał być ślub, wesele, a teraz brzuch będzie jeszcze większy! Przecież nas nie stać." Po chwili zapytała: "Pojedziemy do moich rodziców im powiedzieć?"

            Jedziemy. Mój mózg jeszcze tego nie ogarnął, ale się cieszę. Myślę sobie jak dwa? Jak to będzie? Czy to będzie 2 synów a może 2 córki a może parka? Przyjechaliśmy. Moja księżniczka wchodzi zapłakana do rodziców. Jej mama wchodzi do przedpokoju.
            Jej rodzice wiedzieli, że będą dziadkami, ale tego się nie spodziewali
            Przechodzimy do kuchni.
            "No, co się stało?" - pyta zdenerwowana teściowa. "Nic tam nie ma?" - dopytuje.
            "Chciałaś wnuka? To będziesz miała teraz dwa!!!", "Tak się śmialiście, że będą bliźniaki i wykrakaliście!!!"
            Teściowa łapie się odruchowo za usta. I to jest ten moment gdzie ta mina jest bezcenna.
            "No, co płaczesz głupia, przecież wychowamy. Ciesz się" - jednak odczuwałem, że mamunia też jest mocno zaskoczona i przerażona.
            "A gdzie ojciec?" - pyta moja lady.
            "Zaraz przyjdzie".
            Cały czas pocieszamy młoda mamę bliźniaków.
            Wchodzi teściu. "Co się stało?" - zmieszany.
            "Bliźniaki" - mówię
            "No nie pierdziel!!!" ( pierwszy raz widziałem zdębiałego teścia: D)
            "Tak się matka z Tomkiem śmiali, że będą bliźniaki i co? Boże, co my teraz zrobimy?"
            Siedzieliśmy jeszcze przez chwilę i przeżywaliśmy. Po jakimś czasie oswoiliśmy się z ta myślą - no oczywiście nie wszyscy: p
            Siedzieliśmy dalej u teściów.
            "Dzwonię do Kamili" - komunikuje Ewka.
            "No cześć" - mówi Kamila
            "Cześć siostra, będziesz musiała odkładać więcej EUR, dwa razy więcej".
            "Czemu?"
            "Bliźniaki"
            "No, co ty gadasz??!!! Wkręcacie mnie! Weź"
            "Naprawdę, rodzice Ci potwierdzą" - "To prawda" - wtrąca się teściowa.
            "Nie, zmówiliście się i mnie wkręcacie" - śmieje się do słuchawki.
            "Na prawdę, będzie dwójeczka"
            ...
            Wyszliśmy od teściów.
            "Podjedziemy do Anki i Piotrka?" - zapytała.
            "Też o tym pomyślałem" - odpowiedziałem.
            To nasi przyjaciele. Też spodziewają się dziecka. Ich synek ma się narodzić w lutym. Wiedzieli, że będziemy mieć dziecko, ale tego się nie spodziewali!!
            "Cześć Ania, wpadniemy na chwilę, mamy niespodziankę"...
            Anka była na dole u rodziców, więc chwilę pogadaliśmy z Pekerem.
            Wchodzi Ania.
            "Znasz się na tym" - Ewcia wyciąga zdjęcie USG i pokazuje Ani.
            "Wasza dzidzia?"
            "Nawet dwie" - dodaje z uśmiechem Ewcia
            "No, co ty gadasz??!!" - padło z ust Ani i Piotrka.
            Złożyli nam życzenia i pojechaliśmy pełni wyrażeń i emocji do domu...
            Człowiek tak ma, że jak przydarzy mu się coś dobrego to lubi się tym pochwalić.
            Zacząłem od brata, dzięki któremu mój blog i jego tytuł.Wiedział że będzie wujkiem, ale tylko jednego dziecka. Gdy mu napisałem, że będą bliźniaki, napisał:
            "Widzę masz dwururkę"
            Śmieszne było to jak reagowali znajomi na tę informacje. Najpierw mówię, że będę ojcem. Wtedy otrzymuje gratulacje. A jak powiem, że to bliźniaki to reakcja jest przednia
            Teraz przed nami chyba najgorszy czas wyczekiwania. Wszędzie piszą, że podczas pierwszych 3 miesięcy wszystko się może zdarzyć. Zostało nam jeszcze około 5 tygodni...
            28 Grudnia zaplanowana kolejna wizyta. Już nie mogę się doczekać kolejnego badania USG, a na nim zapewne już będą wyraźnie widoczne nasze małe szkraby. Dzisiaj po raz „pierwszy” ujrzałem na żywo moje dwa szczęścia.
            Nadszedł 28 grudnia. Spotkanie było fascynujące!!!
            Nasze bliźniaki mierzą już ok. 3cm. ( znalazłem gdzieś informację, że są wielkości dużej truskawki :P) Maja takie śmieszne rączki i nóżki Jedno chyba nawet do mnie pomachało
            Łezka się w oku zakręciła, gdy doktor pokazał na monitorze jak biją nasze dwa małe serduszka.
            Jak na razie wszystko jest ok. Rozwijają się prawidłowo.
            Kolejna wizyta za 4 tygodnie. Na szczęście w okresie gorących przygotowań i szału świątecznego, młoda mama czuła się dobrze. Mdłości chyba już powoli przemijają, chociaż zdarza się jeszcze, że rano, nie obejdzie się bez wizyty w łazience. ( Tak bliźniaki!!Nawet nie dacie mamie zjeść spokojnie śniadania tylko od rana rozrabiacie).Jeśli wszystko dobrze pójdzie to już za rok nasze szkraby będą siedziały pod choinką, razem z Ciocią :P

            Dalsza historia powstaje na bieżąco...

            Skomentuj


              #7
              Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

              Powołaliśmy Cię na ten świat…kiedy zobaczyliśmy dwie kreski na teście ciążowym rzuciliśmy się sobie w ramiona czując radość, a jednocześnie strach – co teraz? Na pierwszym USG niewiele było widać, ale i tak wzruszenie było ogromne. Czekaliśmy z niecierpliwością kiedy wreszcie się poruszysz, żeby móc naprawdę uwierzyć, że o ty…im bardziej rosłeś tym wyraźniej czuć było jak się wiercisz i kopiesz nóżkami. Tatuś przykładał ucho i słuchał, głaskał brzuszek mamy, a Ty odpowiadałeś ruszając rączką albo nóżką. Każde kolejne badanie niosło ze sobą wiele emocji – słuchaliśmy bicia twojego serduszka, widzieliśmy jak rośniesz i się ruszasz, a pewnego razu dowiedzieliśmy się, że będziesz chłopcem! Pan doktor zrobił Ci zdjęcie, a potem w domu ciągle na nie patrzyliśmy nie mogąc się Ciebie doczekać. Kupiliśmy wózek, łóżeczko i mnóstwo ubranek. Tata ciągle przynosił do domu zabawki dla swojego synka, a mama chodziła do szkoły rodzenia żeby wiedzieć jak się opiekować i zajmować takim malcem jak Ty. Miesiące mijały, brzuszek rósł coraz bardziej, a tata pilnował żeby niczego nam nie zabrakło jak już się urodzisz i opiekował się mamusią. W końcu przyszedł czas, żeby jechać do szpitala. Tak bardzo cieszyliśmy się, że już wkrótce będziesz z nami! Tatuś trzymał mamę za rękę, kiedy usłyszeliśmy Twój pierwszy krzyk. Przez całe dziewięć miesięcy nawet nie wyobrażaliśmy sobie jak piękna i wzruszająca będzie to chwila…Powołaliśmy Cię na ten świat i jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie, a okres ciąży będziemy wspominać jako czas ogromnych wzruszeń, radości, oczekiwania i wielkiej miłości.

              Skomentuj

              •    
                   

                #8
                Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                Rodziłam w wodzie...
                O porodzie w wodzie dowiedziałam się w czasie rutynowej –kontrolnej wizyty u ginekologa, prowadzącego moją pierwszą ciążę. Do tamtej chwili nie pomyślałabym, aby rodzić w wodzie. Poród wyobrażałam sobie na łóżku porodowym, w zimnej sali szpitalnej. Otoczona obcymi ludźmi. Myślałam że jedyną alternatywą łagodzenia bólu porodowego jest znieczulenie. I szczerze mówiąc brałam to rozwiązanie pod uwagę. Jedyne na czym mi zależało to fakt, by mój mąż był przy mnie. Przeczuwałam, że jego obecność będzie mi bardzo potrzebna – niezbędna. W czasie zajęć w Szkole Rodzenia temat porodu był traktowany pobieżnie, dużą wagę położne przywiązywały do karmienia piersią – i chyba ten temat pojawiał się 80%.
                W szpitalu spotkałam się z położną, która takie porody przeprowadzała – bardzo zachęcała mnie do takiego rozwiązania. W wodzie skurcze są mniej odczuwalne – woda je naturalnie łagodzi, dodatkowo porody w wodzie trwają znacznie krócej, woda przyśpiesza całą akcję porodową. Ostatecznie przekonał mnie fakt, iż to rozwiązanie jest najmniej stresujące dla mojego maluszka. Dziecko przychodzi na świat „z wody do wody”.
                Muszę przyznać, iż położna w czasie porodu zadbała o wszystkie szczegóły. Relaksująca muzyka w tle, świeczki, przyciemnione światło. Wszystko to miało mi ułatwić i nadać kameralny charakter porodu. I tak się stało. Niewątpliwie jej pełne zaangażowanie i pomoc były czynnikami, które spowodowały ze poród stał się jednym z niezapomnianych wydarzeń w moim życiu. W końcu na świat przyszedł mój synek.
                Chyba nie ma piękniejszej chwili w życiu, kiedy trzymamy nasze maleństwo w ramionach, a przy nas jest mężczyzna, którego kochamy nad życie. Jesteśmy razem - pierwszy raz.
                Poród w wodze jest porodem całkowicie naturalnym, nie ma mowy o znieczuleniu. Mamy do dyspozycji tylko naturalne metody łagodzenia bólu. Jednak nie zapomnijmy, ze w wannie nie siedzimy całego porodu! By wejść do wanny musi być odpowiednie rozwarcie. Woda w sposób naturalny łagodzi bóle porodowe (one są – nie znikają, są mniejsze), przyśpiesza poród i ułatwia przyjście na świat naszego małego maleństwa. Nie możemy zapomnieć, iż bez nas – naszego wysiłku nic z tego nie będzie.
                Wiem, że każdy wysiłek związany z przyjściem na świat naszego maleństwa rekompensuje trzymanie jego w ramionach.
                Nie dajmy się zwariować!

                Skomentuj


                  #9
                  Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                  To był najszybszy poród świata... opowiadam o nim moim znajomym i rodzinie i nikt nie chce mi uwierzyć, że mój synek - moje pierwsze dziecko, przyszło na świat w zaledwie 2 godziny po tym jak odeszły mi wody.
                  Jeszcze dzień wcześniej w czwartek byłam u mojego lekarza, wszystko było ok, ale główka dziecka była bardzo nisko i lekarz powiedział,że muszę się oszczędzać, najlepiej leżeć był to dokładnie tydzień 34+6 dni.
                  Następnego dnia wstałam leniwie z łóżka, zjadłam śniadanie i położyłam się żeby zrobić sobie małą drzemkę.... nagle obudziło mnie delikatne ukłucie w brzuchu i miałam wrażenie,że coś we mnie "pękło" - dosłownie i w przenośni... uczucie jakiego nigdy nie miałam... wstałam z łóżka z wielkim przerażeniem i zauważyłam, że wody mi odeszły... chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do męża... który był niestety w pracy 70km od domu... niestety tego bałam się najbardziej,że poród zacznie się jak będę sama w domu, na męża nie miałam co liczyć, bo wiedziałam,że nie wróci wcześniej z pracy, (bo nie chce, albo nie może - nie chce tego rozpamiętywać, ale tylko ja wiem jak bardzo było mi przykro,że jako chyba jedyna kobieta na oddziale byłam sama...i rodziłam z telefonem w ręce meldując wszystko mężowi..hmm jakby go to interesowało) a przecież, może raz w życiu został ojcem i powinien zrobić wszystko aby być wtedy przy mnie...

                  Zadzwoniłam wiec po karetkę... która przyjechała po niespełna 20 minutach.. zdążyłam w tym czasie spakować do walizki resztę potrzebnych rzeczy... i bez pośpiechu - bo przecież to pierwsze dziecko pojechaliśmy do szpitala...
                  Najdziwniejsze dla mnie było to,że nie czułam bólu, tylko delikatne ruchy dziecka, a wody odchodziły jakbym było ich tam nie wiadomo ile litrów... strasznie krępujące... ale myślałam już tylko o tym żeby dziecko urodziło się zdrowe... był 35 tydzień więc wiedziałam,że nie będę miała wstrzymywanego porodu tylko,że trafie na porodówkę - na szczęście mój lekarz przygotował mnie na to
                  Jak już wypełniłam wszystkie potrzebne dokumenty i odpowiedziałam na "trudne" pytania...trafiłam na coś w rodzaju "stołeczkowej poczekalni"... jakoś za bardzo się mnie nikt nie interesował...ale ja z zegarkiem w ręku zaczęłam liczyć skurcze... co 10 minut... co 5 minut... co 3 minuty... w ciągu pół godziny miałam już regularne skurcze... powiedziałabym książkowe, co trzy minuty i parcie w dół...
                  Jak zawołałam lekarza natychmiast trafiłam na sale porodową i rozwarcie które wcześniej było 1cm nagle powiększyło się do 4cm... nie minęło 5 minut i było już 8 cm... pomyślałam tylko ja rodzę... nie zdążyli mi podać,żadnego znieczulenia, zaciskałam tylko jedną ręką poręcze o łóżka, a w drugiej ręce telefon... pisząc do męża... "chyba rodzę..." "już rodzę..." "urodziłam zdrowego synka..."
                  Jak położna położyła mi synka na piersi pierwsze moje słowa: "moja perełka" mój malutki Filipek miał 2720g i 49 cm, ale dostał 10 punktów i łzy same mi napłynęły do oczu.
                  Żałowałam, że tata nie może zobaczyć swojego syna...bo tego widoku nie zapomina się do końca życia...Na sali poporodowej byłam z kobietami które były wspierane przez mężów i miały przy sobie dzieci, ja byłam sama... ponieważ Filip jako wcześniak został zabrany na obserwacje wiec 24 godziny byliśmy na innych oddziałach, ale chodziłam do niego i robiłam zdjęcia,aby móc je oglądać w chwilach kiedy nie byliśmy razem.
                  Na oddziale wszyscy mówili o kobiecie, która w ciągu 10 minut miała rozwarcie od 1cm do 8cm... i urodziła w błyskawicznym czasie mówili o mnie, fakt nie zazdrościłam kobietom które rodziły po 20 godzin... bo ja bym chyba nie wytrzymała...bólu może nie, ale tej samotności...

                  Na szczęście uśmiech i spojrzenie Filipa wynagradzają wszystko... za kilka dni kończy 4 miesiące i jest wyjątkowym dzieckiem, pogodnym i kochanym. Jest moją perełką, moim skarbem i moim największym szczęściem i czasem mu dziękuje, że tak szybko przyszedł na świat bo dzięki niemu poród wspominam bardzo dobrze i na wesoło...prawie jak w filmach tylko, że w przyśpieszonym tempie

                  Skomentuj


                    #10
                    Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                    Moja "HISTERIA" przed i porodowa

                    Było ciężko... Były nerwy, zmartwienia, strach i łzy... Tyle emocji w tak krótkim czasie...
                    Szpital miał być inny nagle w 41+2 tc wylądowałam w innym... Dlaczego?
                    Dlatego ze w szpitalu w którym chciałam rodzic jak widać (nazywajmy rzeczy po imieniu) liczą tylko na to by dać im w łapę... Który lekarz w dzień po terminie wysyła do domu, gdzie akcja porodowa się nie zaczyna, nie sprawdzając czy z organizmem wszystko ok, nie sprawdzając ilości wod płodowych,łożyska, przepływów, właściwie nie sprawdzając niczego a karze się zgłosić na kolejne KTG dopiero za dwa dni?!
                    Zaszokowało mnie to... Czułam ze w moim organizmie dzieje się coś niedobrego, czułam ze z nasza Myszka może być coś nie tak... Tak jak bym nagle miała już ta matczyna intuicje?
                    Kolejnego dnia z samego rana natychmiast zabraliśmy się z mężem i pojechaliśmy do innego szpitala w innym mieście! Od 8 do 14 spędziliśmy na
                    Izbie przyjęć, o 9 rejestracja, o 10 KTG i USG, o 12 badanie ginekologiczne, uświadomiono mnie ze zostaje na oddziale bo "ciąże trzeba powoli kończyć" ponieważ ilość wód płodowych jest zbyt mała, po 13 przyjęto mnie na oddział..
                    Tak przeleżałam do wieczora.. Założyli mi cewnik Foley aby wywołać skurcze i rozwarcie, niestety rano po jego wyjęciu spowodował on jedynie rozwarcie na 3 cm, lekarz stwierdził ze podłącza mi kroplówkę z Oxy i tak od godz 10 do 19 chodziłam z kroplówka która nie wywołała ani jednego skurcza... Przenieśli mnie z powrotem na sale przed porodowa dali kolacje i tak minął drugi dzień wywoływania porodu zakończony porażka i kolejnymi wylanymi łzami...
                    Dzień trzeci (Wielka Sobota) zaczął się tragicznie lekarzy mało, wszyscy " świętują" Obchód był dopiero o 10, stwierdzono, że robią mi "wakacje" i odpoczywam (41+4 tc) przeraziłam się, przestraszyłam, prawie rozpłakałam i postawiłam się murem wiedząc ze mojemu maluchowi chyba dzieje się coś złego... Na początku bronili się, że nie będą dzisiaj podejmować kolejnej próby wywoływania porodu skoro dwa dni pod rząd nic nie dały... Postawiłam się jeszcze bardziej! Powiedziałam, że jak chcą to mogę leżeć ale niech dadzą mi gwarancje i napiszą to na piśmie ze z dzieckiem wszystko jest w porządku i że nic nie stanie się jeszcze przez kolejne dwa dni! W końcu zdecydowali ze wezmą mnie na USG! okazało się ze wód płodowych jest jak na lekarstwo, ze łożysko tez nie najlepiej wygląda, ze przepływy są bardzo słabe i ze mój maluch ma opóźnione ruchy (co by tłumaczyło to ze prawie wcale nie czułam tego dnia jak Niunia się ruszała). Wzięli mnie na badanie stwierdzili rozwarcie na 3-4 cm i uświadomili,że podłącza kolejna kroplówkę z Oxy! O 10:30 leżałam już na sali porodowej z kroplówka patrząc się w okna i modląc się żeby tylko wszystko było w porządku!
                    O godzinie 12 :10 spojrzałam na zegarek
                    ZACZĘŁO SIĘ...!
                    Ale jak się zaczęło... Co to są skurcze co 20 min? Co 15? Co 10? Co 8? Co 5? Co 2-3 min?? Jakie to są skurcze?
                    Wtedy jak spojrzałam na zegarek dostałam pierwszy skurcz za minute był kolejny! Za minute następny! Tak.. Kroplówka spowodowała skurcze od razu co minute! Na początku były mocne ale nie takie bardzo bolesne i krótkie, później były bardzo silne, parte i odstępy miedzy nimi to były dosłownie tylko czas na dwa głębsze oddechy...
                    Mąż wyczul chwile i przyjechał był przy mnie przez jakiś czas póki położna go nie wyprosiła jak przyszedł lekarz, ponieważ mimo skurczy i pełnego rozwarcia, poród nie postępował...
                    Zbadał mnie i od razu powiedział "zabieramy i to natychmiast"!
                    Jak to zabieramy? Zabieramy gdzie? I zaczęła się ta akcja kiedy nagle czułam się jak w jakimś cyrku... Mówili wszyscy na raz, położne, salowe, pielęgniarki i lekarz... Nie wiedziałam kogo słuchać... Dostałam coś na wstrzymanie skurczy porodowych, przeszłam na drugie łózko, spojrzałam na zegarek 15:30 i zabrali mnie na gore, cala się trzęsłam... Nic do mnie nie docierało... Zabrali mnie na cesarkę. Dali mi całkowite znieczulenie ponieważ na miejscowe nie było czasu... Mogło nie być wesoło, trzeba było działać szybko, ponieważ istniało zagrożenie życia dziecka... Zobaczyłam anestezjologa, maskę, wciągnęłam powietrze i odleciałam...
                    I tak skończył się ten horror o 15:40 krzykiem naszej kruszynki który usłyszeli mąż z moja mama czekający za drzwiami.
                    Mama potem uświadomiła mnie ze kiedy pielęgniarka wywiozła malutka na korytarz i powiedziała ten filmowy tekst " Panie Jóźwik, ma Pan śliczną córkę" mąż nagle się rozpłakał do tego czasu na myśl o tym staja mi łzy w oczach.
                    Potem już nic nie było takie straszne gdy obudziłam się i zobaczyłam mojego małego Skarba, całego i zdrowego.
                    Tak na świecie pojawiła się nasza córka
                    Marysia urodzona 4 kwietnia 2015r. (Wielka Sobota) godz. 15;40 - waga 3540 i 55 cm ! Jest oczkiem w mojej głowie!
                    [IMG]file:///D:/Focie/Misia/IMG_9273.JPG[/IMG]
                    Po porodzie okazało się że główka córeczki była nieodpowiednio ustawiona, było to WYSOKIE PROSTE STANIE GŁÓWKI, czego nie stwierdził lekarz który robił USG w czasie ciąży (a powinien) nie miałam szans na poród naturalny i gdyby lekarze w tym szpitalu wiedzieli od razu o takim położeniu nie męczyli by mnie przez 3 dni wywoływaniem porodu ani 3 godziny abym naturalnie urodziła. Do dzisiaj nie mam zaufania do lekarzy i ciężko będzie mi się zdecydować na kolejne dziecko a jeśli to przed porodem chyba zejde na zawał ze strachu przed kolejną taką samą sytuacją.

                    Skomentuj

                    •    
                         

                      #11
                      Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                      Moja "HISTERIA" przed i porodowa

                      Było ciężko,Były nerwy,zmartwienia,strach i łzy. Tyle emocji w tak krótkim czasie.
                      Szpital miał być inny nagle w 41+2tc wylądowałam w innym. Dlaczego?
                      Dlatego ze w szpitalu w którym chciałam rodzic jak widać liczą tylko na to by dać im w łapę. Który lekarz w dzień po terminie wysyła do domu, gdzie akcja porodowa się nie zaczyna, nie sprawdzając czy z organizmem wszystko ok, ilości wód płodowych,łożyska,przepływów,nie sprawdzając niczego a karze się zgłosić na kolejne KTG dopiero za dwa dni?! Zaszokowało mnie to.Czułam ze w moim organizmie dzieje się coś niedobrego, czułam ze z nasza Myszka może być coś nie tak. Tak jak bym nagle miała już ta matczyna intuicje?
                      Kolejnego dnia z samego rana pojechaliśmy do innego szpitala w innym mieście! Od 8 do 14 spędziliśmy na IP, o 9 rejestracja, 10 KTG i USG, o 12 badanie gin, uświadomiono mnie ze zostaje na oddziale bo"ciąże trzeba powoli kończyć" ponieważ ilość wód płodowych jest zbyt mała, po 13 przyjęto mnie na oddział.
                      Tak przeleżałam do wieczora. Założyli mi cewnik Foley, niestety rano po jego wyjęciu spowodował on jedynie rozwarcie na 3 cm, lekarz stwierdził ze podłącza mi kroplówkę z Oxy która nie wywołała ani jednego skurcza. Przenieśli mnie z powrotem na sale przed porodowa
                      Dzień trzeci (Wielka Sobota) zaczął się tragicznie lekarzy mało, wszyscy "świętują" Obchód był dopiero o 10, stwierdzono, że robią mi "wakacje" i odpoczywam(41+4tc)przeraziłam się, prawie rozpłakałam i postawiłam się murem.Na początku bronili się, że nie będą dzisiaj podejmować kolejnej próby wywoływania porodu skoro dwa dni pod rząd nic nie dały. Postawiłam się jeszcze bardziej! Powiedziałam, że jak chcą to mogę leżeć ale niech dadzą mi gwarancje i napiszą to na piśmie ze z dzieckiem wszystko jest w porządku i że nic nie stanie się jeszcze przez kolejne 3 dni! W końcu zrobili USG!okazało się ze wód płodowych jest mało, ze łożysko tez nie najlepiej wygląda, ze przepływy są słabe i ze Niunia ma opóźnione ruchy. Wzięli mnie na badanie stwierdzili rozwarcie na 4 cm i uświadomili,że podłącza kolejna kroplówkę z Oxy! O 10:30 leżałam już na sali porodowej z kroplówka patrząc się w okna i modląc się żeby tylko wszystko było w porządku!
                      O godzinie 12:10 spojrzałam na zegarek
                      ZACZĘŁO SIĘ!
                      Ale jak się zaczęło, dostałam pierwszy skurcz za minute był kolejny! Za minute następny! Kroplówka spowodowała skurcze od razu co minute! Na początku były mocne i krótkie, później były bardzo silne, parte i odstępy miedzy nimi to były dosłownie tylko czas na dwa głębsze oddechy.
                      Mąż wyczul chwile i przyjechał był przy mnie przez jakiś czas póki położna go nie wyprosiła jak przyszedł lekarz, ponieważ mimo skurczy i pełnego rozwarcia, poród nie postępowa..
                      Zbadał mnie i od razu powiedział "zabieramy i to natychmiast"!
                      Jak to zabieramy? I zaczęła się ta akcja kiedy nagle czułam się jak w jakimś cyrku. Mówili wszyscy na raz, położne, salowe, pielęgniarki i lekarz. Nie wiedziałam kogo słuchać. Dostałam coś na wstrzymanie skurczy, przeszłam na drugie łózko, spojrzałam na zegarek 15:30 i zabrali mnie na gore, cala się trzęsłam. Nic do mnie nie docierało. Zabrali mnie na cesarkę. Dali mi całkowite znieczulenie ponieważ na miejscowe nie było czasu, trzeba było działać szybko, ponieważ istniało zagrożenie życia dziecka. Zobaczyłam anestezjologa, maskę, wciągnęłam powietrze i odleciałam.
                      I tak skończył się ten horror o 15:40 krzykiem naszej kruszynki który usłyszeli mąż z moja mama czekający za drzwiami.
                      Mama potem uświadomiła mnie ze kiedy pielęgniarka wywiozła malutka na korytarz i powiedziała ten filmowy tekst " Panie Jóźwik, ma Pan śliczną córkę" mąż nagle się rozpłakał do tego czasu na myśl o tym staja mi łzy w oczach.
                      Potem już nic nie było takie straszne gdy obudziłam się i zobaczyłam mojego małego Skarba.
                      Tak na świecie pojawiła się nasza córka
                      Marysia urodzona 04.04.2015,godz. 15;40,waga 3540 i 55 cm! Jest oczkiem w mojej głowie!
                      Po porodzie okazało się że główka córeczki była nieodpowiednio ustawiona, było to WYSOKIE PROSTE STANIE GŁÓWKI, czego nie stwierdził lekarz który robił USG w czasie ciąży (a powinien) nie miałam szans na poród naturalny i gdyby lekarze w tym szpitalu wiedzieli od razu o takim położeniu nie męczyli by mnie przez 3 dni wywoływaniem porodu ani 3 godziny abym naturalnie urodziła. Do dzisiaj nie mam zaufania do lekarzy i ciężko będzie mi się zdecydować na kolejne dziecko a jeśli to przed porodem chyba zejdę na zawał ze strachu przed kolejną taką samą sytuacją.

                      Skomentuj


                        #12
                        Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                        Pobraliśmy się w sierpniu 2013 r. i zaraz na początku września podjęliśmy decyzję o dziecku. Za jakiś czas zrobiłam test i wykazał 2 kreski Nigdy bym nie przypuszczała, że to taka radość je ujrzeć. Test zapakowałam w małe pudełeczko z kokardką i jak mąż wrócił z pracy wręczyłam je mu. W ogóle nie domyślił się co to jest. Dopiero jak je otworzył zaniemówił i świeczki w oczach mu stanęły. Zapytał: -"Czy to oznacza, że będę tatusiem?" - "Tak, Kochanie, a ja mamusią" - odpowiedziałam. A że zbliżał się Dzień Chłopca potraktował to jako taki prezent. Po kilku dniach poszłam do ginekologa, aby potwierdzić ciążę. Był to 7 tydzień. Zrobił USG i na monitorze pokazuje mi 2 małe pęcherzyki. Ja zdumiona pytam: - "Czy to oznacza bliźnięta?" Usłyszałam: - "Tak! Ale jedno jest niekształtne albo dopiero się kształtuje albo niestety zanika." Sama nie wiem co wtedy poczułam, coś dziwnego. Jeszcze dodał: "To Pani pierwsza ciąża, więc lepiej żeby to drugie się wchłonęło i zostało jedno. Bliźnięta są podatniejsze na choroby a ciąża, poród też bywa różny. Proszę przyjść za 2 tygodnie wtedy wszystko będzie jasne." Ciarki przeszły mi po ciele i dostałam gęsiej skórki. Jak on mógł coś takiego powiedzieć?! Ale po chwili, gdy już wyszłam z gabinetu ochłonęłam i nie myślałam o tym co mówił ginekolog tylko cieszyłam się chwilą, tym że pod moim sercem noszę 2 serduszka. Wyobrażałam już sobie, że przychodzę za te 2 tygodnie i widzę jak biją oby dwa. Po powrocie do domu czekał na mnie mąż. "I jak?" - zapytał. - "Dobrze strzelałeś, bo podwójnie" - odpowiedziałam śmiejąc się. Nie wiedział co powiedzieć, znowu zaniemówił a po chwili gdzieś tam pojawiły się łzy szczęścia. Pyta: " Czyli chcesz powiedzieć, że bliźnięta?" - "Tak, Skarbie". Przytulił mnie i powiedział: "Kocham Cię". Radość nie z tej ziemi. Piękna chwila. Ale po chwili trochę uśmiech znikł mi z twarzy. Pyta się: " Co się stało?" - "Lekarz powiedział, że jedno może zaniknąć i przeżyć tylko jedno i dodał, że lepiej żeby tak się właśnie stało." I wtedy ta cisza...mąż również nie mógł uwierzyć, że ginekolog coś takiego powiedział. Ale mówi do mnie żebym się nie martwiła, że będzie dobrze. I tak żyłam przez te 2 tygodnie z nadzieją. A tak mi się ten czas dłużył jak wieczność. Cały czas myślałam o tym co powiedział lekarz, nie mogłam przestać o tym myśleć. Bardzo pragnęłam mieć bliźnięta, zawsze o tym marzyłam, gdyż w mojej rodzinie jest dużo takich przypadków właśnie, nawet moja mama pochodzi od bliźniąt. I wszyscy mi mówili: "Ty też będziesz mieć bliźnięta". W końcu przyszedł dzień wizyty. Zrobił USG i mówi: "Tak jak mówiłem, przetrwało tylko jedno". I zobaczyłam na monitorze jak bije serduszko. Po moich policzkach popłynęły łzy smutku jak i radości. Było mi smutno, że to drugie nie przetrwało a zarazem cieszyłam się z tego jednego. Zapytałam się czy mogę dostać na pamiątkę zdjęcie z poprzedniego USG, gdzie są oby dwa. Usłyszałam: "Nie!". Wychodząc z gabinetu powiedziałam: "Nie mówię 'do widzenia', bo już tu nie wrócę". Chciałam mu powiedzieć wszystko co mi na sercu leży, że to jego wina, że wykrakał, ale dałam sobie spokój. Mąż czekał na mnie na korytarzu w poczekalni. Po mojej minie wiedział o co chodzi. Po powrocie do domu przez jakiś czas nie mogłam przestać o tym myśleć. Cieszyłam się, ale w głębi duszy myśli krążyły wokół całej tej sytuacji. Potem zdecydowaliśmy się powiedzieć Dobrą Nowinę bliskim. Zmieniłam ginekologa. I tak zaczęłam się cieszyć ciążą. Patrzyliśmy jak rośnie brzuszek i jak maleństwo kopie. W 21 tygodniu ciąży dowiedzieliśmy się że to dziewczynka Cała ciąża przebiegała pomyślnie. Pewnego dnia (byłam 1 dzień po terminie) siedząc akurat przed komputerem i czekając na obiad poczułam, że mam mokro Zadzwoniłam do mojego ginekologa (była sobota 14 czerwca a wcześniej piątek 13!) i powiedziałam mu o tym to powiedział żebym poczekała do poniedziałku, bo wtedy będzie w pracy... Buchłam śmiechem i odłożyłam telefon. Szybko zawołałam mame, zadzwoniła po pogotowie a w tym czasie zjadłam obiad i troszkę posprzątałam. Pogotowie przyjechało i... stwierdzili, że nie ma potrzeby żeby mnie zabierać do szpitala. Ale do akcji wszedł trochę tata no i mnie zabrali. Maż był w tym czasie w pracy. Od razu trafiłam na sale porodową. Ale oprócz tego, że wody odchodziły to ani skurczów ani nic. I tak od godziny 16 do 22. W końcu przewieźli mnie na patologię. Tam całą noc nie spałam, zapoznałam kilka innych przyszłych mam. Około 2 w nocy poczułam pierwsze lekkie skurcze. I tak do rana. O 9 godzinie obchód, lekarz stwierdził małe rozwarcie i skierował na porodówkę. Ale tam znowu to samo, skurcze tak lekkie, ze ja je ledwie czułam, rozwarcie minimalne, ani parcia ani nic. W grę weszły piłeczki, masaże itp. i nic. W końcu zaczęli trochę mi wywoływać ciąże. Dostałam środki na skurcze i były mocniejsze ale ni tak słabe. Dostałam znowu na te skurcze i wtedy już były mocne ale dla mnie nie aż tak. Lekarz prowadzący był naprawdę z powołania jak i pielęgniarka, która się mną zajmowała. Traktowała mnie jak córkę. Cały czas trzymała za rękę, głaskała po głowie, pytała jak córeczka będzie miała na imię. Próbowała odciągnąć od tego wszystkiego. Ale ni tak się bałam o moje maleństwo. Mąż był cały czas przy mnie, ale co chwilę wychodził ze łzami w oczach bo nie wiedział co się dzieje. W końcu tętno dziecka zaczęło spadać, szybko skierowali mnie na cesarskie cięcie. Nawet tam lekarze się mnie pytali czy mam jakieś skurcze, bo przez ten czas co mnie przygotowywali ani razu nie zajęknęłam. Dostałam znieczulenie w kręgosłup. I zaczęło się. Cały czas byłam świadoma, wszystko słyszałam, widziałam. Łzy mi leciały po policzkach, bałam się że coś jest nie tak. Obok mnie byli obcy ludzie o wielkich sercach. Wspierali mnie przez cały czas. O godz. 14:30 doczekałam się jej. Nawet nie zapłakała. Okazało się, że miała szyję owiniętą pępowiną. Od razu dali mi ją na ręce, była taka śliczna, ale... podobna do tatusia 3500 kg szczęścia I pojechała do niego i czekali na mnie w pokoju. Mąż do dziś wspomina, że jak byli tam razem i zaczęła płakać to nie wiedział co zrobić to płakał razem z nią. Przez całą ciążę nie miałam szczęścia do służby zdrowia, ale cieszę się że chociaż podczas porodu było inaczej. Nie wiem co by było gdyby lekarz w porę nie podjął decyzji o cesarce. A dziś nasze szczęście ma 12 kg i jest zdrową, uśmiechniętą i mądrą dziewczynką. Od połowy w górę taty a od połowy w dół mamy I na każdym etapie jej rozwoju myślimy: "A co by było gdyby były dwie albo czy to by był chłopiec czy też dziewczynka?". Cieszymy się, że jest z nami, że nie choruje i myślimy nad rodzeństwem dla niej
                        Pozdrawiam wszystkie mamy

                        Skomentuj


                          #13
                          Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                          Jak się kobieta na coś uprze, to nie ma na nią mocnych, a jak się kobieta w ciąży na coś uprze, to już w ogóle nie ma na nią mocnych. Uparłam się, że urodzę mojego synka naturalnie, bez znieczulenia. Wbrew koleżankom, które namawiały mnie na "cesarkę", że to szybko, bez bólu, rachu ciachu i już Michaś jest na świecie. Przez całą ciążę byłam aktywna (nawet przed ciążą tak się nie ruszałam), fitnesy, baseny, aqua aerobiki i takie tam. Jakoś pod koniec 8 miesiąca, na jednej z ostatnich wizyt lekarskich okazało się, że mój synek się jeszcze na ten nasz świat nie pcha i się nie obrócił. Niby miał jeszcze czas, niby wszystko jest możliwe, ale... Przy swojej długości i wadze to on za dużo miejsca nie ma, żeby się obrócić, leży sobie poprzecznie i myśli pewnie o niebieskich migdałach.
                          Jak się kobieta na coś uprze, to nie ma na nią mocnych, a jak się kobieta w ciąży na coś uprze, to już w ogóle nie ma na nią mocnych. No ja się przecież uparłam, że żadnej "cesarki" nie będzie i koniec. Więc zaczęłam kombinować, zamykać się w ciemnej łazience i świecić latarką po brzuchu, pokazując synkowi gdzie ma mieć głowę. Zaczęłam głaskać, tulić go po główce, którą wyraźnie było widać na moim wielkim brzuchu, szeptałam do tej główeczki, smyrałam paluszkami, żeby się tylko obrócił...
                          Na ostatniej wizycie, na której mieliśmy ustalić termin "cesarki", okazało się, że mój synek...TAK, obrócił się główką w dół! a wiecie co było w tym wszystkim najlepsze? że ta jego maleńka główeczka, którą tak czule tuliłam, pieściłam, głaskałam okazała się...wypiętym na świat tyłeczkiem!

                          Skomentuj


                            #14
                            Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                            Jak się kobieta na coś uprze, to nie ma na nią mocnych, a jak się kobieta w ciąży na coś uprze, to już w ogóle nie ma na nią mocnych. Uparłam się, że urodzę mojego synka naturalnie, bez znieczulenia. Wbrew koleżankom, które namawiały mnie na "cesarkę", że to szybko, bez bólu, rachu ciachu i już Michaś jest na świecie. Że teraz jest taka moda, po co się męczyć i takie tam inne historie. Przez całą ciążę byłam aktywna (nawet przed ciążą tak się nie ruszałam), fitnesy, baseny, aqua aerobiki i takie tam inne atrakcje fundowałam sobie i mającemu się urodzić synkowi. Jakoś pod koniec 8 miesiąca, na jednej z ostatnich wizyt lekarskich okazało się, że mój synek się jeszcze na ten nasz piękny świat nie pcha i się nie obrócił i nie ułożył gotowy do wyjścia. Niby miał jeszcze czas, niby wszystko jest możliwe, ale... Przy swojej długości i wadze to on za dużo miejsca nie ma, żeby się obrócić, leży sobie poprzecznie i myśli pewnie o niebieskich migdałach, powiedział mi lekarz, niby że na pocieszenie.
                            Jak się kobieta na coś uprze, to nie ma na nią mocnych, a jak się kobieta w ciąży na coś uprze, to już w ogóle nie ma na nią mocnych. No ja się przecież uparłam, że żadnej "cesarki" nie będzie i koniec. Że ma być naturalnie. Tak jak kobiety od wieków rodziły i tak jak nam Matka Natura przykazała. Więc zaczęłam kombinować, wymyślać różne historie, zamykać się w ciemnej łazience i świecić latarką po brzuchu, pokazując synkowi gdzie ma mieć główkę. Zaczęłam głaskać, tulić go po tej jego maleńkiej główce, którą wyraźnie było widać na moim wielkim brzuchu, szeptałam do tej główeczki, smyrałam paluszkami, żeby się tylko obrócił...Wyczyniałam różne dziwne akrobacje, skłony i kocie grzbiety, bo ponoć grawitacja też może tu dużo pomóc. Żebyście mnie wtedy widzieli…
                            Na ostatniej wizycie, na której mieliśmy ustalić termin "cesarki", okazało się, że mój synek...TAK, obrócił się główką w dół! a wiecie co było w tym wszystkim najlepsze? że ta jego maleńka główeczka, którą tak czule tuliłam, pieściłam, głaskałam okazała się...wypiętym na świat tyłeczkiem!

                            Skomentuj


                              #15
                              Odp: Konkurs &quot;Poznaj moją historię&quot; - w styczniu historie ciążowo-porodowe

                              CUDA SIE ZDAŻAJĄ
                              Nasza historia rozpoczęła się 7 lat temu. W październiku 2008 r. wzieiśmy ślub, a potem zaczeły się starania dziecko.Na początku za bardzo nie przykładaliśmy wagi do tego ach może w następnym miesiącu.Z miesiąca na miesiąc aż w końcu zaczeliśmy się niepokoić że może być coś nie tak?
                              Umówiliśmy się na wizytę u lekarz ale stwierdził że trzeba zrobić badanie nasienia, oczywiście też tak zrobiliśmy. Z gotowym wynikiem kolejna wizyta i TOTALNE ZAŁAMANIE wynik nie jest ZŁY. Dostaliśmy wizytówkę do kliniki leczenia niepłodności INVIKTA .
                              Po kilku dniach i długich rozmowach, zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na wizytę w klinice w Słupsku.Poszliśmy bardzo zdenerwowani ale zostaliśmy bardzo miło tam przyjęci. Lekarz skierował na badania i umówił następną wizytę. Kolejna wizyta i co moje wyniki są super(chociaż tak podejrzewał ba miałam już córkę) ale u męża NIEPŁODNOŚĆ i to w najgorszym słowie tego znaczeniu ponad 30%. Ci którzy mają styczność z badaniem nasienia wiedzą co to znaczy. Brak szans na ciąże z naturalnego poczęcia a nawet z insyminacji. Jedyna opcja in vitro ale też bez dużych szans.Wróciliśmy do domu prawie nie rozmawialiśmy mąż czół się winny całej tej sytuacji,próbowałam go pocieszyć ale na marne. W 2010r. podjeliśmy decyzje podchodzimy do IN VITRO. Przeszliśmy szereg oczywiście kosztownych badań , stymulacja hormonalna, W 2011 podeszliśmy do in vitro w klinice w Gdańsku bardzo się baliśmy bo nie wiedzieliśmy co nasz czeka. Pobrano mi komórki, a męża nasienie z którego miały być wybrane te parę plemników o najlepszej ruchliwości (ale czy takie były). Po powrocie trzeba czekać 5 dni i się modlić żeby telefon nie zadzwonił ( telefon oznaczał brak zapłodnionych komórek). Udało się nie zadzwonili pojechaliśmy na podanie mieliśmy 4 zarodki ,dwa dobre i dwa gorsze. Podano mi oczywiście te lepsze a pozostałe zamrożono. Leki i do domu czekać i wykonywać weryfikacje które mają oceniać czy doszło do zagnieżdżenia. I wer. nic nie rośnie, II wer. pamiętam jak dziś Świeta Wielkanocne wielka radość coś tam zaczyna BHCG rosnąć, III wer niestety przykro nam ciąża biochemiczna skomentował lekarz, nie udało się. Długo nie mogliśmy dojść do siebie, myślałam że jestem silną kobietą ale niestety w życiu okazuje się inaczej.Odpuściliśmy sobie, nie poruszaliśmy tego tematu .Mąż wyjechał za granice do pracy, zostałam w domu z moją córką. W lipcu 2012 moja przyjaciółka, która mnie bardzo wspierała i namówiła mnie na kolejną wizytę w klinice bo do podania zamrożonych komórek mąż nie musiał być obecny, a ja chciałam mu zaoszczędzić kolejnego bólu. Zdecydowałam że wykorzystam te zapłodnione komórki ale kolejna porażka której o dziwo już tak nie przeżyłam jak tej pierwszej.Mąż stwierdził trudno widocznie tak musi być.
                              W 2014r w wakacje coś mnie tknęło aby spróbować dostać się na program ministerialny . Mąż na początku nie chciał słuchać ale udało mi się go przekonać. Pamiętam jak doktor przeglądał te papiery ,przekładał i przekładał ale w końcu stwierdził że się kwalifikujemy ale za bardzo nic nie obiecuje.I co teraz znowu pojawiła się iskierka nadziei .I w listopadzie wszystko od nowa cały etap który już przerabiałam ale jak to w życiu bywa LIPA nie udało się.Zaproszono nas na rozmowę do kliniki IN VIKTA i tego to nie zapomnę jak lekarz powiedział "jak się państwo czują psychicznie na siłach proszę podejść odrazu do kolejnej próby" czyli czwartej. Chęć zostania rodzicami która w nas narastał pchneła nas do podjęcia decyzji , próbujemy . Teraz z tego się śmiejemy ale na Boże Narodzenie życzeniem było dziecko. Nikomu nic nie mówiliśmy żeby nie było "ale nam przykro itd". 31 grudnia pojechaliśmy na pobranie komórek i nasienia było nas kilka pań ze względu na zabawę sylwestrową atmosfera taka luźna jakoś tak było inaczej,nie miałam stresa. Po pięciu dniach podanie .Na I wer, jeszcze nic nie było, II wer pojechałam z córką , razem z pielęgniarką czarowały krew wyglądało to tak śmiesznie. Po dwóch godz.miał być wynik więc poszliśmy na zakupy. 10 I 2015 po ok po godzinie zadzwonił telefon z laboratorium "czy mogę prosić Patrycję(córkę) BĘDZIESZ MIAŁA BRACISZKA albo SIOSTRZYCZKĘ. Jak ona się cieszyła az skakała w sklepie z radości. Nie dowierzałam moja radość nie miała końca wynik jednoznacznie wskazywał ciąże a pani w laboratorium widząc wynik nie mogła czekać z przekazaniem takiej wiadomości. Mój kochany mąż to oszalał z radość jak by mógł to by chyba gwiazdkę z nieba ściągną, III wer tylko 100% potwierdzenie CIĄŻA. Całą ciąże modliłam się żeby było wszystko w porządku ale w 6 tygodniu dostałam takiego krwotoku że lekarz nie dawał szans, całą noc przepłakałam z mężem który siedział przy łóżku ,chciano ni przysłać psychologa ,ale nikogo nie chciałam słuchać,rozmawiać tyklo modliłam się i płakałam nawet teraz jak o tym pisze to zły mi lecą. Na badaniach tyko interesował mnie bici serca maluszka nie krwiak tylko głos serca .Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu z krwiakiem większym jak ciąża wypisano mnie do domu bezwzględne leżenie do końca kwietna leżałam plackiem tylko do toalety. Mąż zajmował się wszystkim domem, dzieckiem ,szkołą ale drodzy Państwo 21 września staliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie urodziłam pięknego ,zdrowego synka JULIANKA SZYMONA 4430kg,56 długi .W tej chwili ma prawie cztery miesiące jest radosnym,wesołym chłopcem i gdy tak na niego patrzymy to nie możemy uwierzyć cuda naprawdę się zdarzają i warto jest dążyć do celu nawet gdy na początku jest bardzo ciężko
                              POZDRAWIA mama JULIANKA

                              Skomentuj

                                     
                              Working...
                              X